Chu, chu cha nasza zima zła…

No i stało się:)
 Po dniach słoty, wiatru, mgieł a ostatnio nawet totalnego deszczu przyszła Koleżanka Zima:)
Jest piękna:)
Taka biel nastraja mnie chwilową melancholią, zadumą, po której przychodzi fala radości i energii; mój umysł zaczyna szybciej pracować, wznosić się na jakieś wyższe pokłady intensywności, ciało aż rwie się do działania – jakiegokolwiek – byleby pracować:)
Więc gromadzę wokół siebie masę książek, odkurzam znienawidzony niemiecki, wyciągam kolorowe karteczki, otwieram notatnik i… 
Idę z Bilbem na spacer:):):)

A tam znajdujemy takie cudeńka:)



















Jednak przyroda się broni i niechętnie idzie na zasłużony odpoczynek.


A skoro jest koniec listopada to i Pewnemu Świętemu czas pomóc. Tym samy jedna półka wygląda dziś tak:



Tylko co ja będę robić do Świąt, skoro już teraz wszystkich obdaruję i wszystko rozdam? Tak się z tym spieszę, bo i rodzina przecież mi się powiększyła i zdecydować się nie mogę i nie chcę nic banalnego ani drogiego – za to symbolicznego i indywidualnego: czyli dla każdego coś miłego. Wiadomo – najmniejszy kłopot z Bratem: ten to zawsze i wszędzie preferuje białą czekoladę:) W tym całym moim zestawie wymogów wymyśliłam sobie, że - w miarę możliwości - sama wszystko zapakuję, owinę i nic nie będzie w oklepanej "sklepowej" torebce:) No i się wyżywam... - niekoniecznie artystycznie...
Jaki tego finał i ile tych paczuszek będzie - pokażę w grudniu:) 

A kiedy już przestanę być pomocnikiem Mikołaja będzie czas lepienia uszek:) Tak – uszka z barszczem to jest to:) Już nie mogę się doczekać:):)

Póki co wciąż cieszę się pierwszą w tym roku zimą i liczę, że prędko nie odpuści:)
Oto jak rozgościła się na naszym tarasie:):)





Komentarze