Już 6.12:)
Tak, dzień Św. Mikołaja to jedno
z najpiękniejszych świąt w naszej religii i kulturze. Jak mało które, tak mocno
uczy wrażliwości, dobra, patrzenia w stronę drugiego człowieka; jak mało które
wręcz wymusza dzielenie się z drugim najdrobniejszym okruchem własnego
bogactwa – głównie tego niematerialnego.
Przez kilka ostatnich dni mój mąż mruczał, że tyle jest zachodu,
myślenia, kombinowania wokół tego dnia, a wczoraj przeszedł sam siebie:)
Otóż on to dopiero był prawdziwym
pomocnikiem Świętego.
Stwierdził, że skoro już jesteśmy
w ruchu i jedziemy do chrześniaka to możemy podjechać do mojego domu rodzinnego
i po ciuchu prezenty na schody podrzucić:). Noc ciemna, tylko w
jednym oknie światło migało, więc jechaliśmy po cichu, z wyłączonymi reflektorami. Samochód pod lasem został, my szybko myk-myk pod drzwi a później dyla do auta i
przed siebie – niby, że nas tam nie było:) W tym wszystkim i pies
pomógł, bo nawet nosa z budy nie wystawił, nie mówiąc o jakimś szczekaniu:)
A skoro już byliśmy u mamy to i do kuzynki podjechałam – tam Mikołaje
miały zadanie ułatwione, bo w domu nikogo nie było i na czujkę nikt nie
zareagował:) A jak żeśmy się tak rozkręcili, to jeszcze do całodobowego sklepu po drobiazgi dla sąsiadów pojechaliśmy. W domu na gwałtu-rety torebkę robiłam (zdjęcie poniżej).
żeby to jakoś tematycznie
wyglądało i pod drzwi (dobrze, że jeszcze ogrodzenia nie mają). I do Rodziców
P. też był włam – taki prawie prawdziwy:) Mając klucze, P. ładnie wszedł, w holu
zostawił co trzeba było i po ciuchy się wymknął. Na te nasze nocne harce nikt tam nie
zareagował – nawet nie mruknął przez sen:)
Że byliśmy z Bilbem –
na tę okoliczność okrzyknęłam go reniferem-Rudolfem:) Nie protestował:)
Co mąż
podsumował: Ale z nas prawdziwe świry. No, świry.
To naprawdę była piękna noc:). Chyba najbardziej szalona w moim dotychczasowym życiu:). Za rok chciałabym
powtórzyć:) To jest tak fajnie móc coś spontanicznego, dobrego, fajnego, niespodziewanego
zrobić – bo przecież nikt się nie spodziewał, że Mikołaj NAPRAWDĘ przyjdzie:)
I do mnie też przyszedł:)
Jak widać podarował moc perełek: kubek z serią obrazów Sarapaty, pudełko z tegoż zestawu, czekoladki – symboliczne dla mnie i P., płytę ozdobioną niesamowicie sugestywną i symboliczna grafiką (zdjęcie poniżej) i oczywiście ozdobioną mapami książkę z cudownymi obrazami Teda Nasmith’a.
A dziś ciąg dalszy mikołajowania:) Pora na bratanka P. z Rodzicami.
Komentarze
Prześlij komentarz