Około-literacka wycieczka
W październiku tego roku ukazał
się w Polsce 2. tom dzienników amerykańskiej pisarki Susan Sontag.
Ale nie chcę w tym miejscu
przypominać o jej dorobku pisarskim, światopoglądzie, biografii a już tym
bardziej życiu seksualnym.
Interesuje mnie tu przede wszystkim
Sontag widziana oczami syna – David’a Rieff’a. Właśnie taką, jaką oglądamy na
kartach W morzu śmierci… Pozycja ta
ukazała się w Polsce w 2009 roku nakładem Wydawnictwa Czarnego.
I jaką postacią jest ta pisarka?
Na pewno to osoba chora,
cierpiąca, z podpisanym już wyrokiem śmierci, walcząca o każdy kolejny dzień;
jest to Sontag, dla której: Przeszłość
była dla niej wszystkim. Życie było wszystkim. Powrót do pracy był wszystkim.
(s. 84) To też osoba, która czekała (…) na to, na co mają nadzieję skazańcy – na
złagodzenie wyroku albo wręcz ułaskawienie. (s. 51) oraz osoba która (…) umarła tak samo, jak żyła: (…) niepogodzona ze śmiertelnością. (s.18).
Bo w jej świadomości zawsze
widniało jutro, dzień następny, kolejna chwila, nowy początek, konieczność
zmiany: sposobu pisania, ludzi wokół siebie, upodobań i codzienności.
To tez pisarka, która nie ignorowała innych pisarzy,
rozczytywała się w Elisie Canettim, Philipie Larkinie, Johnie Gay’em a
intelektualnym wzorcem była Skłodowska. W tych wspomnieniach widzimy też tytana
pracy: autorkę W Ameryce, Miłośnika…, eseistkę, reżysera snującego
kolejne plany (np. o wystawieniu Opery
żebraczej), osobę studiującą jeden z podręczników medycyny.
Ale Sontag to też osoba o
otwartym umyśle, zrywającą ze stereotypami, dobierająca sobie przyjaciół nie ze
względu na poglądy lecz ze względu na walory intelektualne – potrzebowała
partnerów do dyskusji, wymiany zdań, poszerzania horyzontów myślowych. Dlatego
wśród jej znajomych byli wyznawcy New Age, buddyści, katolicy i ateiści – cały
wachlarz osobowości.
Pod warstwą medycznych pojęć, nazwisk amerykańskich lekarzy, nazw
tamtejszych szpitali i klinik ze wspomnień Reiffa wyłania się barwna postać nowojorskiego
świata literackiego i kulturowego w ogóle. Książka ta może i jest z deka
monotonna, chwilami ckliwa, monotematyczna i czytelnik może odnieść wrażenie,
że przez prawie 150 stron czyta jedno i to samo zdanie w wielu konfiguracjach. Jednak
z tego literackiego monochromatyzmu wylania się osoba silna, konsekwentna i
wciąż wadząca się z życiem, jakby za wszelka cenę chciała pokazać, że ostatnie
słowo na pewno należeć będzie właśnie do niej.
A po tych około-literackich rozważaniach czas na dobrą piosenkę:) Dziś W siódmym niebie Astona.
Bo nie ma to, jak rozmarzyć się wśród słodkich dźwięków.
Komentarze
Prześlij komentarz