Moja cegiełka w akcji "Moja książka w Waszych rękach"
Jest pewna legenda, zgodnie z
którą pierwsza słowiańska czarownica przechytrzyła pogańskiego boga Welesa.
Jest też legenda, która opowiada o podziale wpływów między Welesem a Perunem.
Ta stanowi próbą określenia ładu w świecie.
I jak wiadomo, granicę między
słowiańskimi bogami a obecnym porządkiem wytyczył chrzest przyjęty przez
Mieszka. Wprowadzenie na tereny Polski kościoła katolickiego zepchnęło tamte na
margines, w cień, co miało zapewnić ich późniejsze wymarcie.
Jak
dziś wiadomo – tak się do końca nie stało. Jest spora grupa osób wciąż
wyznających stare religie, kultywująca obrzędy ustalone na długo przed
Mieszkiem, żyjąca zasadami określonymi w prastarych mitach i legendach.
I do tej
wiedzy odwołała się w swojej debiutanckiej powieści Zuzanna Gajewska.
Już pierwsze strony tekstu
wprowadzają czytelnika w świat Mieszka, na jego pełen (może nie
spektakularnych, ale wyczuwalnych)
intryg dwór. A później robi się coraz ciekawiej. Bo - według Gajewskiej
- Polska Piastów nie była wcale krajem nudnym i zdziczałym (choć rzeczywiście
porośniętym gęstymi lasami). Mieszkały w niej młode, piękne, zbuntowane i
zakochane dziewczyny, które w imię wielkiej i oszałamiającej miłości gotowe są
uciec od ojca, wyzbyć się bogactwa i
wygody, skryć się w chacie starej kobiety – a wszystko po to, by móc kochać
jawnie, otwarcie i z wzajemnością. A błogosławieństwo dla tych wyborów przyszło
nie od księdza a wyjętej spod prawa, odsuniętej na margines społeczny
(dosłownie!) czarownicy Nawoi.
I ten
wątek jest jednym z dwóch głównych w tej powieści. Bo jest i drugi –
współczesny (aż do bólu!). W nim głównymi bohaterkami są młode, energiczne i
charakterne dziewczyny. Właśnie pełną piersią wchodzą w dorosłe życie czego
symbolem mają być rozpoczynane studia na olsztyńskiej uczelni. Ale studenckie –
pełne imprez, nowych kolegów i doświadczeń – życie nie jest do końca ich
udziałem. Bo oto na scenę wchodzi morderstwo, napad na jedną z koleżanek,
miłosne problemy innej, rozkwitający romans następnej, rodzinne szpiegostwo
ojca jednej z dziewczyn, jak i pełne dramatyzmu porwanie. Wiele tych wątków i
motywów. Tak jak i wielu jest bohaterów – właściwie co strona pojawia się ktoś
nowy. Ale wszystko jest podawane czytelnikowi powoli, sukcesywnie, z umiarem (a
nie wszystko naraz). Sprawia to, że intryga zacieśnia się powoli, delikatnie a
te liczne – pozornie pozbawione sensu, porozrzucane – elementy, układają się w
całość i konsekwentnie prowadzą do finału. Takim sposobem powieść trzyma w
napięciu, czytelnik głowi się, po co tych okruszków – niby bez związku – aż
tyle; więc chce się poznać finał, który powinien przynieść odpowiedź na
niejedno pytanie.
Jak
widać, autorka należy do grona osób, które mają dar snucia opowieści, kreowania
historii, budowania napięcia i wprowadzania czytelnika w swój świat.
Nie
zmienia to jednak faktu, że są w Potomkach
pierwszej czarownicy wątki, które wydają mi się zbędne; które – zamiast
historię dynamicznie rozwijać – rozmywają ją, rozwlekają, odsuwają czytelnika
od istoty sprawy, jakby chodziło jedynie o zapełnienie odpowiedniej ilości
stron (wątek chcianej/niechcianej ciąży, zjazd rodzinny u Magdy). A powieść nie
powinna sobie pozwolić na zbędne, bez związku i kontynuacji słowa. Bo takie –
zamiast zaciekawiać – budzą irytację i kojarzą się z „paplaniem”.
Innym
uchybieniem jest brak jednoznacznego wyjaśnienia niektórych motywów: kto
ostatecznie napadł (zdaje się, że Justyna, ale nie wiadomo na pewno, ani też z
kim odbyła już po napadzie – jeśli to ona – tajemnicze spotkanie), jakie były
losy ojca Basi i jakie łączyły ich relacje (spotkanie ich odbyło się w dość
dramatycznej scenerii), jakim sposobem Artur znalazł się pod wpływem Justyny…
Obok tego wprowadzono kilka dość naiwnych rozwiązań - choćby: porwanie w środku
dnia i na środku ulicy, doskonała znajomość historii rodziny przez kogoś, kto -
na skutek dramatycznych wydarzeń - od wczesnego dzieciństwa był wychowankiem
domu dziecka, cudowne ocalenie babci Jagody, nieoczekiwane rozwiązanie zagadki
kryminalnej…
Nie
mogę też powiedzieć, że zachwycił mnie język powieści. Z nim miałam najwięcej
problemów. Niejednokrotnie wprowadzono błędny szyk wyrazów w zdaniu (na
przykład na stronach: 22, 65, 87, 90, 114, 117), niektóre zdania są nielogiczne
(„Czekała na przystanku dla wysiadających prywatnych przewozów autokarowych” –
s. 93, „(…) to właśnie on pomógł jej uciec i robił to tylko dlatego, ponieważ
został do tego zmuszony.” – s. 161 (dla zainteresowanych: pomoc w ucieczce była
dobrowolna, ale udział w spisku był pod wpływem szantażu)), występują też
powtórzenia (na przykład strony: 47, 68, 100, 116). Między niektórymi akapitami brak związku,
płynnego - choćby zdawkowego – połączenia, co wiązałoby tekst w całość (np.
strony 22, 61); z drugiej strony są też całe partie pozbawione akapitów, które aż
się proszą o zastosowanie; na stronie 66 użyto podwójnego tabulatora, co poskutkowało
„podwójnym akapitem”.
Muszę powiedzieć, że te
uchybienia (podane tutaj przykładowo) sprawiły, że niektóre partie czytało mi
się ciężko, wracałam do akapitów, przedzierałam się przez zdania. A
niedociągnięcia zaskakują o tyle, że książka przeszła podwójne korektę i
redakcję oraz wygrała jeden z konkursów literackich – a w takich warsztat
językowy jest zazwyczaj jednym z kryteriów. Takim sposobem płaszczyzna
stylistyczna przysporzyła niemało kłopotów i zamiast pozwolić się cieszyć z naprawdę
ciekawej historii – irytowała.
Nie zmienia to jednak faktu, że
historia o słowiańskiej czarownicy, fikcyjnej córce Mieszka i ich potomkach,
którzy nawet w XXI wieku nie banalizują swoich korzeni jest ciekawą, trzymającą
w napięciu opowieścią. I nawet (a może przede wszystkim) jako temat debiutu
literackiego ma prawo mieć swoich sympatyków.
Korzystając z okazji przypominam, że chętni mogą się do mnie zgłaszać po odbiór tejże książki. Szczegóły - tutaj.
Korzystając z okazji przypominam, że chętni mogą się do mnie zgłaszać po odbiór tejże książki. Szczegóły - tutaj.
Już o tej książce słyszałam. Brzmi ciekawie...
OdpowiedzUsuńNajwiększym atutem jest wprowadzenie słowiańskich mitów- rzadkość w Polsce.
UsuńZgadzam się. Nie potrafimy docenić naszej przedchrześcijańskiej historii i kultury i skupiamy się jedynie na tej zaczynającej się pod koniec X wieku.
UsuńKsiążka ciekawa, szkoda, że wkradły się błędy językowe...
OdpowiedzUsuńCzytałam i przyznam szczerze, że nie zauważyłam nawet tych wszystkich powtórzeń i błędów stylistycznych, a teraz, przytoczone w Twojej recenzji, wręcz mnie rażą. Sama historia bardzo przypadła mi do gustu i czekam na kontynuację:)
OdpowiedzUsuńTo wszystko prawda: że bez talentu i umiejętności snucia opowieści nigdy nie powstanie dobra książka, bo język musi mieć CO opowiedzieć. I sama również o tym pisałam, i o tym, że błędy dziwią zawsze, gdy tekst przechodzi korektę (i to podwójną) też. A co do szkolnictwa - wybacz, ale ze względu na zawód nie będę się wypowiadać; jako nauczyciel wiem, że to problem wielopłaszczyznowy.
OdpowiedzUsuń