Nie potrafimy określić chwili, w której człowiek zaczął odczuwać potrzebę myślenia. (Hannah Arendt)

      
      O tym, że chcę ten film zobaczyć mówiłam już tu
      Kocham biografie, kocham historie o silnych, niebanalnych kobietach i kocham wyzwania intelektualne. A film Hannah Arendt jest nim. Nie ma dramatycznych zwrotów akcji, nie ma spektakularnych scen. Jedynymi technicznymi osobliwościami są: przybliżające i oddalające obraz ruchy kamer – skupiając się na twarzy bohaterki, mają podkreślić chwile, w których krystalizowały się jej poglądy  oraz retrospekcje do jej młodości, kiedy – będąc studentka Heideggera – uczyła się formułować filozoficzne poglądy i  sądy. Brak w filmie spektakularności, jest za to sporo intelektualnych wywodów i analiz. 
      Tytułową bohaterkę poznajemy już jako docenionego i zasłużonego naukowca, profesorkę i wykładowczynię filozofii na jednej z amerykańskich uczelni. Dowiedziawszy się o procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie, jedzie do Izraela i postanawia zostać obserwatorką toczącej się tam rozprawy. Postawa, jaką zaprezentował ten nazista, jego tłumaczenia i uparta lojalność wobec nikczemnego prawa III Rzeszy oraz złożonej wcześniej przez siebie przysięgi każe Arend zauważyć, że do wybuchu II wojny światowej całe zło świata było wynikiem egoizmu, a zło jako takie, samo w sobie, czyste w swojej nikczemności – zło radykalne jak je nazwała – stało się efektem, wątpliwą zasługą wojny; więc tym, co na pewno zawdzięczamy wojnie jest zaistnienie zła radykalnego. Nie jestem historykiem, nie znam dokładnie myśli intelektualnej Arendt, ale w filmie tym jej naukowe rozważania przedstawione są bardzo rzeczowo i spójnie; nie są efektem chęci wytłumaczenia, usprawiedliwienia nikczemności zbrodniarza, a jedynie próbą wejścia w jego mechanizmy postępowania, tok myślenia. I jako główną przyczyną bestialstwa podaje brak umiejętności myślenia, oceniania, analizowania i weryfikowania własnego postępowania – według niej w ślepym wypełnianiu rozkazów Eichmann wyłączył instynkt myślenia, stał się biernym trybikiem w systemie nazistowskim. 
       Jak czytamy w powstałej później książce naukowej:
Niczym liść miotany podmuchami historii, przefrunął (...) w szeregi marszowych kolumn Tysiącletniej Rzeszy, która przetrwała dokładnie dwanaście lat i trzy miesiące. W każdym razie nie wstąpił do partii z przekonania, nigdy też nie zdołała go ona przekonać - ilekroć pytano go o powody tej decyzji, powtarzał zawsze te same, żenujące frazesy o traktacie wersalskim i bezrobociu. Jak powiedział przed sądem, polegało to raczej na tym, że "Partia jak gdyby połknęła go wbrew wszelkim oczekiwaniom i bez żadnej wcześniejszej decyzji. Stało się to nagle i bardzo szybko". Nie miał czasu, a tym bardziej szczerego zamiaru, żeby uzyskać odpowiednie informacje; nie znał nawet programu partii, nie czytał nigdy Mein Kampf. Kaltenbrunner zapytał go: "A może byś wstąpił do SS?", a on odpowiedział "Czemu nie?". Tak właśnie się to odbyło. W tej sprawie nie było prawie nic więcej do dodania. (H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, tłum. A. Szostkiewicz, Kraków 2010, s. 45.) 
            Obok wymienionych wyżej tez - w swoich procesowych raportach – wysuwała Arendt jeszcze inne (luźno mówiąc – o współodpowiedzialności niektórych grup żydowskich za masową zagładę ich obywateli). I one również stały się pretekstem do fali krytyki, pomówień, ataków (z próbą usunięcia jej z uczelni na czele) po utratę - zadawałoby się wcześniej - wiernych przyjaciół. Ale nigdy nie wycofała się ze swoich poglądów, a mechanizm powstawania i funkcjonowania zła interesował ją do końca życia. 
       Mnie ten film nie rozczarował. Osobiście uważam, że oddaje wybrany etap kształtowania się poglądów tytułowej bohaterki, istotę jej konfliktu z innymi grupami naukowymi i upór, z jakim wierzyła w efekt swoich analiz. A z drugiej strony widać w tym wszystkim jej ból i smutek, kiedy poszczególni znajomi się odsuwali, a ona pokazywała twarz zwykłej, zawiedzionej kobiety. 


A oto książka, która wywołała tę intelektualną burzę:




Komentarze

  1. Chciałabym najpierw przeczytać książkę, a potem zobaczyć ten obraz. Niezwykle trudny temat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno się skuszę na książkę :)

    PS. Zmień, proszę, adres mojego bloga w blogrollu z kulturka-maialis.blogspot.com na www.maialis.pl, ponieważ teraz nowe posty pojawiają się z opóźnieniem z racji starego adresu (i to nawet jednodniowym)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z tezami Hannah Arendt, do tego, aby stać się bestią wystarczy niewiele... przestać myśleć, analizować. Wiele razy zastanawiam się nad tym, i mimo że nie jestem psychologiem, naukowcem to moje spostrzeżenia są podobne. Na pewno obejrzę film, który spodziewam się jest słabszy, ale zżera mnie ciekawość.

    OdpowiedzUsuń
  4. H. Arendt znam z tekstów na temat totalitaryzmu, które miałam okazje poznawać na studiach i z których w pamięci utkwiło mi określenie totalitaryzmu jako formy “zorganizowanej samotności”- totalitarna jest dusza ludzka, dobrowolnie przyjmująca, narzucony system.

    Chętnie obejrzałabym ten film.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz