(...) żyć jest naprawdę ślicznie (...).
Niecały miesiąc temu świętowaliśmy urodzimy Halinki.
Wydawnictwo Literackie wznowiło z tej okazji kilka niebanalnych tytułów: niewielki
tomik „Jestem Julią” z najpopularniejszymi wierszami poetki, „Elementarz…” - z wybranymi wierszami, fragmentami prozy oraz
listów Poświatowskiej, które wszystkie razem tworzą swoisty przewodnik po myślach,
projektach, pomysłach, zapasach-zawodach staczanych przez poetkę z sobą,
innymi, a przede wszystkim z własnym losem. Również niewielkich rozmiarów „Opowieść…”
znalazła drogę z magazynu do potencjalnych odbiorców.
Ale oprócz tych literackich i artystycznych tytułów, WL
ponownie wydało zbiór, który nie ma nic wspólnego z literackim kreacjonizmem,
niedopowiedzeniem, przemilczeniem, czy nadinterpretacją – to najprawdziwszy
autentyk, z którego wyłania się Halina Poświatowska nie schowana za metaforą swojej
poezji czy prozy poetyckiej, ale Halina Poświatowska mówiąca (i przemawiąjąca) wprost
z najbardziej intymnych i osobistych tekstów, jakie jest w stanie stworzyć
każdy z nas. Mam tu na myśli zbiór
„Listów”. Bo listów ona pisała wiele i do
różnych osób. Są wśród nich lekarze (na czele z prof. Aleksandrowiczem, który podsunął
jej pomysł o ubieraniu emocji w wiersze, który poznał ją z Szymborską, który
wystarał się o wyjazd młodziutkiej Haliny do Stanów), redaktorzy magazynów
literackich (np. Tadeusz Śliwiak), krakowscy aktorzy (Jan Adamski, Jan
Niwiński), prawdziwe-najprawdziwsze przyjaciółki od serca (Caroline Karpinski –
poznana w Nowym Yorku pracownica The Metropolitan Museum Of Art, Anna Orłowska –
krakowska psycholog) a przede wszystkim rodzice – prym wiodą listy do matki.Z tych prawie 500 stron zbioru wyłania się Poświatowska z krwi i kości. To dziewczyna pełna bólu po śmierci męża, pełna żalu i niezgody na lekceważenie, jakiego doświadczyła w początkach wdowieństwa, to dziewczyna pełna lęku i nieopisanych nadziei towarzyszących jej podczas podróży do USA. To tez dziewczyna głodna życia, wszelkich doświadczeń, zwyczajności i banalności – to wszystko, co nam wydaje się nijakie, dla niej stanowiło to cel sam w sobie; to dziewczyna uparta, zawzięta, dumna, niezrażająca się przeciwnościami i pracowita – aż do wyczerpania… Pisała, czytała, uczyła się języków obcych, tłumaczyła, zwiedzała, poznawała ludzi, wyznaczała sobie kolejne cele i zadania… To kobieta, która nie znała zbitki „nic-nie-robić” i „lenię-się”… To dziewczyna, która właściwie we wszystko wkładała całe swoje serce i energię… To dziewczyna, która w każdy projekt angażowałam całą siebie i innych – głównie matkę. Ale to też dziewczyna zachłanna – nie tylko na życie, również na ludzi; oczekiwała uwagi – że matka będzie przepisywać i wysyłać wiersze, polscy literaci w USA zgodzą się na kolejny jej pomysł, że każdy przyklaśnie jej projektowi, bo to JEJ projekt, że wszyscy z wyrozumiałością przyjmą jej tryb życia, że zawsze spotka się z akceptacją, zrozumieniem i uwagą, że na pewno znajdzie się ktoś, kto zawiezie ją na spotkanie, wycieczkę, spotka się towarzysko, kto podejmie się kolejnej operacji… Każdy z tych listów to małe okno otwarte na świat Poświatowskiej. To świat pełen poezji, literatury, marzeń, planów, nadziei, aspiracji, świat pełen zachwytu nad światem, to świat pełen ludzi – znanych, kochanych, kochających, zakochanych, potrzebnych, potrzebujących. Bo ludzi wokół siebie Halina potrzebowała – zwykłych, prostych, ale i niezwykłych swoimi talentami oraz zawodami. Bo to od nich wszystkich uczyła się świata i życia; to oni pokazywali obcą jej rzeczywistość.
Myślę, że nie trzeba być wielbicielem pióra Poświatowskiej, by sięgnąć po tę książkę. Warto ją znać choćby po to, by w tej osnutej już legendą i mitem postaci zobaczyć dziewczynę z krwi i kości, która irytowała i zachwycała, która dawała się lubić, ale i bywała kłopotliwa, która była wdzięczna, ale nie zawsze tę wdzięczność umiała okazać. Warto przeczytać te listy, by zobaczyć w poetce nie poetkę, a chorą i śmiertelnie ambitną dziewczynę.
W kwestii redaktorskiej należy powiedzieć, że pierwszy z opisywanych
tu listów pochodzi z 1. połowy 1956 roku i pełen jest bólu oraz wspomnień o
Adolfie Poświatowskim, a ostatnim jest telegram wysłany do Jana Adamskiego tuż przed
ostatnią operacją (1967 rok). W wersji językowej są tak samo poszarpane i nierówne jak wiersze; pełno w nich typowych dla Poświatowskiej skrótów myślowych i specyficznej interpunkcji - w jednym z pierwszych listów poetka wprost napisał, że ma z nią problem i zasad raczej nie zna. Tom ten dodatkowo zawiera skany kilku rękopisów (dla mnie rarytas:))
i dokumentów uniwersyteckich oraz biogramy wszystkich adresatów.
Bardzo chętnie sięgnę ;) Wiersze Poświatowskiej bardzo lubię, poza tym Poświatowska wydaje się być osobą wrażliwą i intrygującą.
OdpowiedzUsuńSposób poznawania twórców poprzez listy jest dla mnie fascynujący. Bardzo chciałabym poznać także Poświatowską od tej strony.
OdpowiedzUsuńO jaaaaa! Nie wiedziałam, że WL wznowiło "Listy"! O dzięki Ci dobra kobieto za ten tekst :) Lęcę kupować swój egzemplarz :D
OdpowiedzUsuńChetnie!=)
OdpowiedzUsuńNie lubie wierszy czytać.
OdpowiedzUsuńhttp://agnesczytaipisze.blogspot.co.uk/