…z mrocznych głębin może się coś wynurzyć i nawiedzić człowieka.*

       Uwielbiam kryminały. Są tuż za tzw. klasyką literatury (i to nieważne, czy mówmy o „Sienkiewiczach”, „Mickiewiczach” czy o Woolf, Saramago…) i za literaturą faktu (biografiami, reportażami, listami…). Najbardziej lubię kryminały w stylu powieści detektywistycznej (lub te zawierające jej główne cechy): punkt wyjścia – morderstwo, któremu poświęca się mało miejsca, chodzi o sam fakt, bez rozdrapywania jego szczegółów, główny temat – znalezienie i ukaranie sprawcy, którego pobudki najczęściej są płytkie, próżne i moralnie niskie, główny bohater – inteligentny, przebiegły, sprytny, nawet oschły w obyciu, kierujący się dedukcją oraz intuicją śledczy (może mieć pomocnika/-ków lub i nie, może być profesjonalistą lub i nie), miejsce akcji – zamknięta, odizolowana przestrzeń, zamieszkała przez stałą grupę, do której nikt nie dołącza i której nikt nie opuszcza, to w niej należy szukać winnego, narracja – pełna retrospekcji dających kompletny obraz teraźniejszości i skrupulatnie, jak po nitce, przybliżających do rozwikłania sytuacji, wątki poboczne – skromne (o ile nie zawierają aluzji do tego głównego), by nie odciągać uwagi od istoty rzeczy, rozwiązanie akcji – zawsze na końcu, cała intryga powieści polega na szukaniu, szperaniu, snuciu domysłów, którym podporządkowane są znajdowane później (i zawsze celnie) dowody.
       I w takich klimacie oraz konwencji utrzymana jest ostatnio opublikowana przez Wydawnictwo AMBER powieść „Ulica milczenia”. Już w pierwszych akapitach powieści dowiadujemy się, że pewnego przedbożonarodzeniowego popołudnia w podmiejskim tramwaju zostaje
znalezione ciało samotnej, eleganckiej i zadbanej staruszki. Bez sekcji zwłok śledczy ustalają, że zgon nie nastąpił z przyczyn naturalnych a w wyniku morderstwa. I w tym miejscu do akcji wkracza oschła, bezkompromisowa, antyspołeczna, asocjalna, zaniedbana, nietuzinkowa, sprytna, lotna i niestroniąca od kieliszka Vera Stanhope ze swoim zespołem (pupilem Joe, elegancką Holly oraz jowialnym Charlie’m). Znalezienie - jeszcze przed Bożym Narodzeniem – sprawcy staje się jej kolejną raczej łamigłówką niż obsesją, a sprawy nie ułatwia następne morderstwo oraz apatyczni i wycofani znajomi ofiary. W takich okolicznościach detektyw nie pozostaje nic innego, jak wyostrzenie swojego zmysłu obserwacji oraz intuicji i niebanalizowanie nawet najbardziej nieoczywistych czy absurdalnych śladów. I rodzą się w niej pytania: co wspólnego ze współczesnością mogą mieć wydarzenia z przed 40 lat? Jak do dwóch morderstw ma się pewne zaginione zdjęcie, przekręt ubezpieczeniowy, niewierny mąż, agresywna nastolatka, dobrze sytuowany prawnik i złamana kariera muzyczna? Szukając odpowiedzi, na te – wydałoby się  - chaotyczne i nie przybliżające do rozwiązania akcji pytania, Misyczna Meg (jak ją nazywali koledzy z pracy) dowiaduje się, że sumienny księgarz nie jest tak nieskazitelny, na jakiego chciałby uchodzić, biolog nie zawsze bada świat natury, hotelarka nie umie sprawdzić się w roli pełnoetatowej matki dwójki nastolatków, ksiądz nie zawsze bywa życzliwy dla wszystkich wiernych, a mieszkanki domu pomocy dla kobiet to niekoniecznie bierne ofiary losu. Jednym słowem: nie każdy jest tym, kim chciałby być. A to, jak i tajemnice wokół życia pierwszej ofiary, nie czynią sprawy łatwiejszej. Tylko, że jak się już znajdzie rozwiązanie, jak się już dojdzie po nitce przeszłości do współczesności, wcale nie jest lżej – bo finał wprawia w konsternację i osłupienie.
       „Ulica…” to taki kryminał, który czyta się szybko (tom 2. pochłonęłam za jedno deszczowe popołudnie), który wciąga, przy którym mówi się sobie: Jeszcze tylko jedna strona, od którego nie chce się człowiek oderwać, przy którym samemu szuka się winnego i próbuje przejrzeć jego intencje… A kiedy przeczyta się już ostatnią stronę, rodzą się żal i ulga – żal, bo to koniec i już nic niesamowitego z tymi wszystkimi bohaterami nie przeżyjemy, a ulga, bo winny został znaleziony oraz moralnie osądzony i ukarany.
       To druga, jaką miałam okazję przeczytać, powieść z Verą w roli głównej (filmy oglądnęłam wszystkie wyemitowane przez Ak+; „Ulica…” również jest sfilmowana) i liczę, że nie ostatnia. To książki, z którymi czytelnik dobrze się bawi, przemierza meandry i zakamarki ciemnych ludzkich spraw oraz gimnastykuje umysł – bo każdy z nas, choć przez chwilę, może być Verą.

* A. Cleeves, Ulica milczenia, t. 2., tłum. S. Rek i M. Stefaniuk, Warszawa 2015, s. 76.  

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ:
KSIĄŻKA BIERZ  UDZIAŁ W WYZWANIU:

Komentarze

  1. Cenię kryminały mniej więcej z tych samych powodów. Czuję, że polubię Mistyczną Meg:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uwielbiam kryminały. A na deszczowe popołudnie są idealne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kryminały/thrillery to jest mój ulubiony gatunek. :)
    Na pewno zajrzę do tej serii jak polecasz :)
    Widziałam, że w Matrasie chyba jest promocja ;)
    Serialu niestety nie widziałam :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Z chęcią sięgnę po książkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju, jak wiele jest kryminałów, o których nie mam pojęcia! A ten wygląda na ciekawy kąsek. :) Myślę, że ten tytuł dopisze sobie do listy poszukiwanych. :) Tytuł jest intrygujący, zapowiada wielką ciszę przed wielką kryminalną burzą! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz