Miłość była najstarszym, najbardziej bezwzględnym katalizatorem pod słońcem. (s. 288)
Według mnie sztuka/kultura otwiera umysły i serca – na nowe, nieznane kraje,
nieznanych ludzi i niesamowite (nie ważne czy fikcyjne czy autentyczne)
historie. Dzięki czytaniu odwiedzamy niesamowite miejsca i spotykamy niesamowite
osoby. Każda książka to nowe, inne – często skrajne – emocje i przeżycia.
Weryfikujemy prawdę o sobie, innych ludziach i znanej rzeczywistości… Dzięki
temu i o sobie dowiadujemy się czegoś nowego, niejednokrotnie sięgamy do dawno
uśpionych uczuć i zdobywamy się na chwilę (auto)refleksji… Możemy sobie
odpowiedzieć na już przebrzmiałe pytania i świeżym wzrokiem spojrzeć na
otoczenie.
O takim właśnie porządkowaniu, odkrywaniu własnej przestrzeni, nazywania
siebie na nowo jest najnowsza książka Sue Monk Kidd – „Opactwo świętego grzechu”.
Bo jak widać po losach głównej bohaterki – Jessie, jej matki i ojca, jest taki
moment w życiu człowieka, pojawia się takie napięcie, dochodzi się do takiego
zaplątania własnych emocji oraz relacji, że trzeba to przerwać, przewartościować,
rozbić na czynniki pierwsze dobrze sobie znaną rzeczywistość, rozliczyć się z dotychczasowym
życiem, by wszystko na nowo zbudować – i to w konstelacji, która może być
najbezpieczniejsza, najbliższa, najlepsza, i całkowicie swojska, prywatna, bez
obciążeń, powinności względem innych, wyrzutów, żalów i poczucia straty.
Bo Jessie, jadąc na wyspę dzieciństwa opiekować się okaleczoną
matką, jedzie tak naprawdę, by na nowo znaleźć siebie, by przypomnieć sobie, co
kiedyś było takie ważne, do czego dążyła, kim kiedyś była, jakie miała potrzeby
i jak siebie traktowała. Dopiero to „odkopanie” prawdziwej siebie dało jej
możliwość odnalezienia prawdy o rodzicach i zrozumienia niecodziennego
zachowania matki. Bo jak widać po historii Jessie, nie można oderwać się od
korzeni, nie można zrozumieć swego otoczenia, nie rozumiejąc siebie.
Na wyspie powraca nie tylko do chorej matki i siebie samej,
ale i do atmosfery dzieciństwa, dobrze sobie znanej codzienności i znanych
ludzi. A to ludzie prości, o nieskomplikowanych zasadach i jasnych wartościach,
żyjący w świecie starych, mitycznych wierzeń i legend, które przeplatają się ze
światem realnym. Odnajduje tam też drogę do głębokiej - wyrosłej na uwadze i
wsłuchaniu - miłości, jak i drogę do - płynącej z na nowo obudzonej wyobraźni -
sztuki.
Te wszystkie wątki, mini-historie, prowadzone są narracją powolną,
niespieszną, chwilami monotonną, bez gwałtownych zwrotów akcji, czy
niemożliwego napięcia. Toczy się tak, jak postępują zmiany w życiu wewnętrznym –
powoli, sekwencyjni, etapami, bo do zmian trzeba dojrzeć i być na nie gotowym,
więc i dobra opowieść postępuje odpowiednim tempem.
ZA LEKTURĘ DZIĘKUJĘ
KSIĄŻKA BIERZE UDZIAŁ W WYZWANIU
Pięknie to ujęłaś! To prawda, mimo, ze cała opowieść wygląda na mocno skomplikowaną, czyta się płynnie i wszystko jest jasne - na tym chyba polega magia powieści Sue Monk Kidd :)
OdpowiedzUsuńPo "Sekretnym życiu pszczół" chętnie chwycę po resztę książek Kidd, szczególnie że porusza ona ważne tematy. Nie jestem tylko przekonana do jakiej pory roku pasuje mi ta lektura... ;)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo zachęcająco. Dopisuję do listy. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJeżeli książka dorównuje " Sekretnemu życiu pszczół" to kupuję.
OdpowiedzUsuńJeżeli ma w sobie taki ogrom ciepłych uczuć.