"Nasz świat jest światem pozbawionym mapy, zagubiliśmy się" - Mathias Énard.
WL szykuje się do wydania kolejnego tytułu, który znalazł się w finale przyznawanej co dwa lata Międzynarodowej Nagrody Bookera. Po "Wszystko, co lśni", "Ścieżkach Północy", "Krótkiej historii siedmiu zabójstw" przychodzi kolej na kipiącą od problemów współczesnego świata "Busolę".
Wydawca potrafi zachęcić i skusić potencjalnego czytelnika: wielka miłość, konflikt syryjski, relacja: Europa-Orient, malowniczość i fanatyzm - oto podstawowe hasła reklamowe.
A i wypowiedzi samego autora sprawiają, że "Boston" intryguje:
Od wielu lat chciałem napisać o Syrii (spędziłem tam cztery lata). Nie jest to takie łatwe. Dramat, który rozgrywa się w Syrii, jest niewyobrażalny. Przesiedlono miliony osób. Jestem smutny i bezradny. Chciałem napisać o tym kraju inaczej niż przez pryzmat wojny. Wolałem to zrobić przez pryzmat relacji między Orientem i Europą, pokazując, dlaczego tak wielu ludzi fascynuje się kulturą Syrii i jej pejzażami.
Chciałem w „Busoli" pokazać pewną wspólnotę losów, wspólną konstrukcję Zachodu i Wschodu. Wiele rzeczy z Iranu, Turcji, Syrii, Libanu przyszło do Europy i wiele tym krajom zawdzięczamy. Równocześnie, te kraje zmieniały się w kontakcie z nami. Należy to przypominać, i to oczywiście ma ewidentnie wymiar polityczny.
Nasz świat jest światem pozbawionym mapy, zagubiliśmy się. Musimy odnaleźć sens rzeczy. „Busola" pozwala odnaleźć Wschód, tzn. przypomnieć to, co zawdzięczamy tamtej części świata, przypomnieć o współzależności naszych losów. Zapomina się, że w stronę Wschodu ukierunkowane są kościoły w Europie, że patrząc z perspektywy Paryża, Mekka jest właściwie w tym samym kierunku co Jerozolima.
Zapominamy, że islam to kultura, która ma swoją filozofię, swoją wizję świata inną niż tylko przemoc. Tego nie chcemy widzieć. Wolimy skupiać uwagę na ekstremistach i fanatykach.
Książka, niestety, jest gestem politycznym. Projekt „Busoli" powstał dawno, nie było jeszcze wtedy mowy o Państwie Islamskim, ale pisałem ją, wiedząc już o horrorze tej wojny. Musiałem pokazać po pierwsze, że islam i Orient nie powinny być utożsamiane ze ślepą przemocą i bezbrzeżną głupotą, i po drugie, że wszyscy jesteśmy trochę orientalni. Oczywiście, nie wolno zaprzeczać, że przemoc istnieje, że bracia Kouachi (autorzy zamachu na „Charlie Hebdo”) krzyczeli „Allahu Akbar”. Niestety, w Europie strach nie pozwala nam zobaczyć tej muzułmańskiej cząstki, która jest w nas.
Wydawca potrafi zachęcić i skusić potencjalnego czytelnika: wielka miłość, konflikt syryjski, relacja: Europa-Orient, malowniczość i fanatyzm - oto podstawowe hasła reklamowe.
I by naświetlić fabułę wystarczy powiedzieć: Wiedeń, przed północą. Muzykolog, Franz Ritter, po raz kolejny sięga po opium. Jest chory, ciężko chory i chce uciec przed bólem. Narkotyk pobudza jego wyobraźnię i podczas tej kolejnej nocy spędzonej samotnie Franz majaczy o niespełnionej miłości – Sarze. Niedawno otrzymał od niej list, dający nadzieję na podjęcie romansu, który połączył ich na jedną noc dawno temu, w Teheranie...
Sara jest uznanym naukowcem, orientalistką zafascynowaną obrazem Wschodu w relacjach podróżników z Europy oraz jego ciemną stroną, czarną magią. We wspomnieniach i obsesyjnych wizjach Franza te orientalne wątki – sam również kocha tę kulturę – wtapiają się w miłosne reminiscencje. Zdaniem recenzentów ta erudycyjna i pełna melancholii powieść jest najlepszą odtrutką na obraz Wschodu, budowany przez współczesne wydarzenia. A i wypowiedzi samego autora sprawiają, że "Boston" intryguje:
Od wielu lat chciałem napisać o Syrii (spędziłem tam cztery lata). Nie jest to takie łatwe. Dramat, który rozgrywa się w Syrii, jest niewyobrażalny. Przesiedlono miliony osób. Jestem smutny i bezradny. Chciałem napisać o tym kraju inaczej niż przez pryzmat wojny. Wolałem to zrobić przez pryzmat relacji między Orientem i Europą, pokazując, dlaczego tak wielu ludzi fascynuje się kulturą Syrii i jej pejzażami.
Chciałem w „Busoli" pokazać pewną wspólnotę losów, wspólną konstrukcję Zachodu i Wschodu. Wiele rzeczy z Iranu, Turcji, Syrii, Libanu przyszło do Europy i wiele tym krajom zawdzięczamy. Równocześnie, te kraje zmieniały się w kontakcie z nami. Należy to przypominać, i to oczywiście ma ewidentnie wymiar polityczny.
Nasz świat jest światem pozbawionym mapy, zagubiliśmy się. Musimy odnaleźć sens rzeczy. „Busola" pozwala odnaleźć Wschód, tzn. przypomnieć to, co zawdzięczamy tamtej części świata, przypomnieć o współzależności naszych losów. Zapomina się, że w stronę Wschodu ukierunkowane są kościoły w Europie, że patrząc z perspektywy Paryża, Mekka jest właściwie w tym samym kierunku co Jerozolima.
Zapominamy, że islam to kultura, która ma swoją filozofię, swoją wizję świata inną niż tylko przemoc. Tego nie chcemy widzieć. Wolimy skupiać uwagę na ekstremistach i fanatykach.
Książka, niestety, jest gestem politycznym. Projekt „Busoli" powstał dawno, nie było jeszcze wtedy mowy o Państwie Islamskim, ale pisałem ją, wiedząc już o horrorze tej wojny. Musiałem pokazać po pierwsze, że islam i Orient nie powinny być utożsamiane ze ślepą przemocą i bezbrzeżną głupotą, i po drugie, że wszyscy jesteśmy trochę orientalni. Oczywiście, nie wolno zaprzeczać, że przemoc istnieje, że bracia Kouachi (autorzy zamachu na „Charlie Hebdo”) krzyczeli „Allahu Akbar”. Niestety, w Europie strach nie pozwala nam zobaczyć tej muzułmańskiej cząstki, która jest w nas.
Ciekawa książka :)
OdpowiedzUsuń