(…) nasi przodkowie nauczyli się jeść absolutnie wszystko! (s. 210) – „Manu świata” Jacek Pałkiewicz
Zgodnie z tym, co głosi „Słownik
języka polskiego” podróż polega na przebyciu „drogi do jakiegoś odległego
miejsca”- człowiek wyrusza z punktu A i dociera do – wcześniej sobie wyznaczonego
lub przypadkowego – punktu B. Idąc za tą definicją można się łatwo domyślić, że
po drodze może doświadczyć pewnych nowych dla niego sytuacji (przeżyć
przygody), spotkać nieznanych sobie ludzi, może usłyszeć obcy język, odczuć
walory innego klimatu, poznać niuanse kulturowe charakterystyczne dla
danego regionu, ujrzeć dziwne zwierzęta.
Może również poznać obce mu do tej poru posiłki i upodobania kulinarne.
O tym właśnie – o poznawanie
świata poprzez kuchnię – jest niedawno opublikowany przez Świat Książki tekst
Jacka Pałkiewicza „Menu świata”.
Autor – podróżnik, odkrywca
źródeł Amazonki, dziennikarz, reportażysta, nauczyciel surwiwalu, doradca sił
zbrojnych, oznaczany przez Benedykta XVI, Bronisława Komorowskiego, przyjmowany
przez Jana Pawła II, Lecha Wałęsę, Andrzeja Dudę – wraz ze swym „Menu świata”
zabiera czytelnika nie w gwarne ulice Nowego Jorku, slumsy Brazylii,
klimatyczne kawiarenki Paryża, roześmiane ulice Rzymu czy kolorowe dzielnice
Meksyku. Wraz z nim udamy się do dżungli brazylijskiej, głębokiej Syberii,
odległych Indochin i Indonezji, w dalekie prowincje Wietnamu, spotkamy mieszkańców
Kara-Kum, dowiemy się, jak (i co) można do syta zjeść podczas rejsu na Jangcy, gdzie
polna mysz jest rarytasem, gdzie walutą były skompresowane bryłki herbaty, dowiemy
się, których ludów obyczaje kulinarne sięgają tradycji koczowników, gdzie na
ulicy grilluje się szaszłyki z baraniny, gdzie z gościnności i szacunku dla
przybysza podaje się sfermentowane mleko wielbłąda, gdzie do zupy dodaje się
suszony twaróg, który w innych sytuacjach można potraktować jak coś na kształt
cukierka, który lud z przyczyn czysto praktycznych nauczył się jeść ogon
barania, a który potrafi w ciągu jednego posiłku podać kilka dań z tego samego
składnika głównego (łososia), tak by zupełnie odmiennie smakowały, kto podaje zupę
„(…) z rozgotowanych jelit, żołądka, żył, ścięgien i mięśni”, gdzie z
upodobaniem jada się świerszcze, pająki, skorpiony, tarantule, larwy chrząszcza
mącznika…
Wszystkie te opowieści okraszone
są sporą dawką humoru, językiem kpiącym, ironizującym, czasem wręcz
sarkastyczno-prześmiewczym. Ale nie w stosunku do obyczajów i upodobań tubylców, lecz w stosunku
do reakcji tzw. ludzi cywilizowanych, którzy przyjechali z ugładzonej Europy i
wydaje im się, że posiadają patent na wszystko – nawet na ciężkie warunki
koczowniczo-mieszkalne. W sytuacjach skrajnych okazuje się, że ich nawyki
zawodzą i należy oddać się w ręce gospodarzy, którzy wiedzą, że jeść, spać,
pracować, uprawiać ziemię, przerabiać mięso, przyjmować gości, obcować z innymi
muszą jak pokolenia wcześniejsze – bo to one wypracowały najlepsze sposoby
radzenia sobie w skrajnym mrozie, przy wdzierającym się do nozdrzy piasku, podczas
zmiennych temperatur.
Zapewne nie wszystkie rozdziały
książki (a jest ich dwanaście (plus wprowadzenie)) przeczytacie ze spokojem i
profesjonalizmem czytelnika, który z nie jednym tekstem miał już do czynienia.
Ja nie byłam w stanie spokojnie przebrnąć przez część poświęconą jedzeniu psów
w Chinach (szacuje się, ze rocznie 10 milionów tych zwierząt trafia na ubój), a
i fragment o insektowych smakołykach w Birmie do przyjemnych nie należał.
Nie zmienia to jednak faktu, że
„Menu świata” jest pozycją ważną – i to z wielu powodów. Redefiniuje pojęcia
„podróż” i „podróżnik” – sprawia, ze zbliżamy się do wypraw Malinowskiego czy
Nowaka, a odchodzimy od schludności proponowanej przez biura podróży,
uświadamiamy sobie, że na schematycznie przygotowywanej kuchni „cywilizowanego”
świata świat się nie zatrzymał, że, choć jesteśmy tzw. starym kontynentem, nie
mamy patentu a każdą przyprawę, potrawę i jej składnik główny, a już na pewno
nie wolno nam mówić, że nasza kuchnia jest najlepsza.
Ta książka jest w stanie zrzucić
z wyżyn pewności własnych sądów każdego, kto uważa, że w dobie globalnej wioski
nic – nawet jedzenie – nie jest w stanie zaskoczyć. Oto inne spojrzenie na
świat – od strony kuchni. I szybko się okazuje, że wcale - jakby niektórym się
wydawało - tak dobrze tego świata nie znamy.
ZA EGZEMPLARZ KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
Komentarze
Prześlij komentarz