Subiektywne zestawienie opowieści naj-.
Zauważyłam, że przy okazji
letniego rozleniwienia na różnych grupach fb pojawiają się luźne pytania o
czytelnicze sympatie. Administratorzy pytają o: najciekawsze trylogie czy
serie, o przeczytane książki najśmieszniejsze, najulubieńsze, najgrubsze i najcieńsze… Idąc
tym tropem, prezentuję moje subiektywne zestawienie książkowych historii naj-. Zacznę oczywiście od książki
najważniejszej, a przy pozostałych tytułach to już kolejność przypadkowa. Może moje
zestawienie okaże się zbieżne z zestawieniem kogoś z Was? A może macie zupełnie
inne, diametralnie różniące się od mojego? Wydaje mi się nawet, że takie spisy
mogą się okazać czytelniczą inspiracją dla literacko niezdecydowanych. Oto moje
spontaniczne i jak najbardziej prywatne zestawienie.
- KSIĄŻKA NAJWAŻNIEJSZA to oczywiście
„Mistrz i Małgorzata” – ci, którzy dość regularnie przeglądają te zapiski,
wiedzą, że od lat zajmuje szczyt mojej listy; nie jest to pierwsza przeczytana
przeze mnie tzw. dorosła książka (pierwszą były „Wichrowe Wzgórza”), ale jest
pierwszą, która mi pokazała, że tekst ważny, rozrachunkowy, rozliczeniowy, dodatkowo
osadzony w autentycznych realiach społecznych, historyczno-kulturowych, politycznych,
a nawet w biografii autora, dotykający istotnych problemów etycznych, ekonomicznych,
religijnych, może również bawić i być źródłem rozrywki. Bo powieść Bułhakowa
jest powieścią ważną, trudną w odbiorze, wielopoziomową, pozbawioną jednego
klucza interpretacyjnego, ale jest również powieścią zabawną,
ironiczno-groteskową, prześmiewczą, obdzierającą człowieka z jego złudzeń o
własnej przebiegłości i bystrości. I to wszystko, co mi powiedziała o świecie,
jego kondycji, o ludziach i mnie samej sprawia, że wciąż jest najważniejszym
przeczytanym przeze mnie tekstem.
- OPOWIEŚĆ NAJSMUTNIEJSZĄ jest mi
trudno wybrać. Bo przecież historie Łyska, Anielki, niewidomej dziewczynki,
oszalałej Danuśki, wykrwawiającego się Kuby do wesołych nie należą. Jednak najbardziej
wciąż uderza mnie rozpisana na losy kilku pokoleń historia kobiet z „Drogi do
domu”. Ta pozbawiona subtelności i delikatności, ale operująca plastycznym
językiem książka o niewolnictwie i sytuacji czarnej ludności na rozległych plantacjach
USA sprawia, że czytelnik nie może otrząsnąć się z przygnębienia i szoku, że aż
tak przedmiotowo można traktować innych, nie widzieć w człowieku człowieka,
lecz jedynie twarde narzędzie pracy (jak motykę czy ścierkę – co jednak różne
jest od podejścia III Rzeczy, która inne narody, klasy, grupy najpierw
pozbawiła praw, samodzielności, samostanowienia, swobód, a później potraktowała
jak darmową siłę roboczą; niewolnicy natomiast nigdy nie mieli za grosz swobody
i samodzielności, gdyż z definicji nie byli traktowani jak rozumne istoty ludzkie).
I im głębiej wchodziłam w fabułę, tym mocniej czułam (całkiem subiektywnie i w
oparciu o intuicję, bez odniesienia do jakiejkolwiek wiedzy
naukowo-politycznej), że Stany nie rozliczyły się nawet przed sobą ze zjawiska
nazywanego „niewolnictwo”.
- KSIĄŻKĄ NAJTRUDNIEJSZĄ zdecydowanie
było dla mnie „Ferdydurke” Gombrowicza. Ten język, narracja, budowa powieści, dywagacje
teoretycznoliterackie, rozbudowane frazy, pozorny brak logiki i związku
przyczynowo-skutkowego sprawiły, że do dziś nie mogę się do niej przekonać.
Rozumiem problematykę (nota bene istotną i wciąż aktualną), dostrzegam wagę
artystyczną, nowatorskość, ale sposoby podania, opowiadania, nawiązywania
kontaktu z odbiorcą sprawiają, że wciąż nie mogę się do niej przekonać (być
może już wnet ulegnie to zmianie, bo - z przyczyn zawodowych – czeka mnie
kolejne z nią spotkanie) i nie sposób mi lekko przebić się przez język.
- Z KSIĄŻKĄ NAJZABAWNIEJSZĄ
problemów nie mam. To „Nowe przygody Mikołajka” :-) Te króciutkie opowieści prowadzone
z punktu widzenia kilkuletniego chłopca obdarzonego bystrym umysłem i ciętym
językiem sprawiają, że dorosły żałuje, że jest już dorosły, a drugiej strony wstyd
mu za swoją grupę społeczną – bo diagnozy Mikołajka na temat świata dorosłych
są miażdżące. Okazuje się, ze w oczach dziecka jesteśmy banalni, dziwni,
pozbawieni polotu, schematyczni, niewiarygodni, niesłowni, dosłowni, dziwnie
sztywni, pozbawieni poczucia humoru, dystansu do siebie i świata, pełni pozorów
i sprzeczności… Jednym słowem: dorosły niczego dobrego o sobie się nie dowie,
ale na pewno zaleje się łzami – płacząc nad własną niedorzecznością J
- NAJWIĘKSZYM ZASKOCZENIEM do dziś pozostaje
kilka tytułów. Na przykład „Czekając na Godota” – bo czytając, tuż po maturze, nie mogłam
zrozumieć dlaczego tak późno, bo po raz pierwszy oszołomił mnie ten ścisły
związek fabuły, problematyki i budowy utworu; „Uciekinierka” Munro za rozwiązanie
fabularne, ten niesamowity zwrot akcji, odwrócenie opowieści, nieoczekiwane
zakończenie – tak bardzo niczym wcześniej niezapowiedziane. Jednak w tej grupie
niepowtarzalnie od kilkunastu lat króluje „Władca pierścieni”. Ci, którzy znają
moje upodobania literackie wiedzą, że nie czytam fantastyki. Może jestem zbyt
banalna, przyziemna, dosłowna, logiczna, ale nie umiem oderwać się od „tej”
rzeczywistości, by czytelniczo przenieść się do innej. Jednak temu
przyzwyczajeniu wymknęła się trylogia Tolkiena. Symbolika tekstu, aluzje
kulturowe, literackie, tempo narracji, jej język, opowieść o ideałach, wartościach
wyższych, mężnych – mimo prób – postawach, istocie przyjaźni, tym, co
fundamentalne, a o czym tak łatwo dziś zapomnieć sprawia, że tekst – choć już pokolenia
się na nim wychowały - wciąż jest uniwersalny, ani przez chwilę nie traci na
aktualności i podoba się nawet tym wychowanym w dobie globalnej wioski.
- Tekstem NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCYM W
PAMIĘĆ dla każdego może być trylogia Simons o Tatianie i Aleksandrze. Ta rozbudowana
historia rozpoczynająca się w przeddzień II wojny światowej jest nie tyle
romansem, co opowieścią o zwykłych ludziach uwikłanych w wiry polityki i prądy historii,
przed którymi nie są w stanie się obronić. Wybuch wojny, blokada Leningradu,
głód, przesuwający się front, wewnątrzrosyjskie rozrachunki z więźniami
politycznymi, surowość Syberii to jedynie namiastka tego, czym wielka polityka
może człowieka „obdarować”. A to wszystko opowiedziane dynamicznie, z
zachowaniem historycznej wiarygodności, ale bez ciężkości typowej dla szkolnych
podręczników czy opracowań naukowych. Nie będę ukrywać – 3. część może rozczarować
(zbliża się do banalnej, babskiej obyczajówki), ale i tak nie przyćmi dwóch
wcześniejszych.
- Książką, która budzi mój NAJWIĘKSZY
PODZIW to bez wątpienia „Księgi Jakubowe”. Tekst jest efektem wieloletniej
pracy, jest wielowymiarowy, doskonale opracowany, historycznie i kulturowo
wiarygodny, dopieszczony pod względem edytorskim, redakcyjnym, a nawet ikonograficznym,
porusza - jak zwykle u Tokarczuk –
istotne dla zbiorowej pamięci i świadomości kwestie (tym razem na przykład
korzeni kulturowych). A już sam fakt, że opublikowanie książki stało się początkiem
fali niesmacznej, często pozbawionej merytorycznego argumentowania, krytyki, jakiej
doświadczyła autorka, sprawia, że należy po nią sięgnąć.
Tak oto przedstawia się mój dzisiejszy
subiektywny ranking książek naj-. Na pewno każdy z Was ma podobny i na pewno
nic dziwnego też w tym, że różni się od tego czynionego jakiś czas temu – a i
za lat kilka również i ten ulegnie zmianie. Czytajmy, rozwijajmy się, szlifujmy
upodobania literackie – i chwalmy się nimi :-).
ps okładki książek pochodzą z lubimyczytac.pl.
Zgadzam się z Twoim wyborem, szczególnie z tym Mikołajkiem.
OdpowiedzUsuńPodobają mi się Twoje wybory. Sięgnę po Tatianę i Aleksandra - nie czytałam. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuń