Zakochał się w marzeniach. Ożenił się z duchem (s. 276) – Małżeństwo ze snu, J. Quinn
Takiej
książki nigdy tu jeszcze nie było. Na wskroś lekka, łatwa, o nieskomplikowanej fabule,
zmierzająca do jasno obranego (i oczywistego) celu, z jednowymiarowymi
postaciami, pozbawiona dramatycznych zwrotów akcji i wydumanych perypetii,
które wymagałyby jakichś wyborów moralnych. Ot, prosta lekturka na zimowe
wieczory.
Autorka – Julia Quinn – oddała do rąk czytelników romantyczną opowieść,
której tłem jest niekończąca się wojna w koloniach USA. Ona – Cecilia – jedzie sama
z bezpiecznej Anglii do ogarniętego echami wojny Nowego Jorku, by odszukać zaginionego
brata (Thomasa) i uciec przed niechcianym małżeństwem. On – Edward – najlepszy przyjaciel
Thomasa jest jedyną osobą, która może jej udzielić jakichkolwiek wyjaśnień i
informacji. Jest jednak kilka problemów. Po pierwsze: Edward jest ranny i nieprzytomny.
Po drugie: nikt z wojska z Cecilią, jako kobietą, nie chce rozmawiać i czegokolwiek
wyjaśniać czy ułatwiać. Po trzecie: okazuje się - kiedy Edward się już ocknie –
że cierpi na amnezję i nie pamięta niczego z ostatnich kilku tygodni. Więc co
pozostaje zrozpaczonej, samotnej na obcej ziemi i pozbawionej większych środków
do życia dziewczynie? A no podać się za żonę Edwarda i cierpliwie czekać na
efekty poszukiwań Thomasa. Tak rozpoczyna się ten pełen komedii pomyłek romans
historyczny, który z Historią (przez wielkie „H”) ma niewiele wspólnego, ale za
to z romansem całkiem niemało (;-)). Cecylia brnie w kolejne kłamstwa i
niedomówienia, Edward zakochuje się w niej coraz bardziej, wojsko nagle staje
się ciut przychylniejsze i tylko tej wojny jak na lekarstwo. Niby narrator
informuje o statkach z jeńcami, liczbach rannych czy poległych, bohaterowie
rozmawiają o zbiegłych niewolnikach, kosmicznych cenach za chleb czy problemach
z podróżowaniem, ale w sumie jest to mało istotny dodatek, który na pewno nie
uwiarygadnia tej opowieści. Bo z wiarygodnością nie ma ona za wiele wspólnego. Po
prostu to romantyczna opowieść dla dorosłych, w której – nie ma innego wyjścia –
wszystko kończy się dobrze; no, lub prawie wszystko.
Jeśli ktoś chce się czegoś
dowiedzieć o sobie czy świecie, jeśli chce sobie odpowiedzieć na kilka pytań,
jeśli chce się na chwile zatrzymać i pomyśleć – ta książka na pewno się do tego
nie nadaje. Za to jest całkiem miła, jeśli się szuka „wypełniacza” czasu,
źródła odpoczynku i nieskomplikowanej czy wymagającej rozrywki.
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA DZIĘKUJĘ
Czasami takie książki są świetną odskocznią i odpoczynkiem :)I czyta się je jednym tchem!
OdpowiedzUsuńJakoś mój stan ducha sprawia, że nie potrafię czytać takiej lekkiej lektury.....
OdpowiedzUsuń