"Historia to zło. Zło. Zło wielkie (...)". (s. 182)

Niesamowite emocje towarzyszyły mi, kiedy otwierałam Sońkę, niesamowite, kiedy książkę czytałam i odczuwam je też teraz – kiedy ją skończyłam.


Trudno jednoznacznie powiedzieć o czym jest ta książka. Jest o starej kobiecie, czyniącej rozrachunek z własnego życia; jest o niesamowitej - wyrosłej wbrew klasowym, społecznym, językowym i narodowym uprzedzeniom – miłości; jest o sile ludzkiej nienawiści; o nagonce na drugiego człowieka; o zemście w jej różnych przejawach; o przebaczeniu; o wsparciu; o powrocie do korzeni; jest też o próbie opowiedzenia Wielkiej Historii na przykładzie życia jednej rodziny – a później jednostki. Jakby jej nie zaklasyfikować, jest to książka, która boli, którą się czyta ze ściśniętym sercem, o której nie można przestać myśleć, która wciąż i wciąż uświadamia, że granica okrucieństwa nie jest jeszcze ustalona. 
Karpowicz przedstawia nam tytułową Sonią, starą, styraną przez życie i historię kobietę, której tuż przed śmiercią los zsyła Igora-Ignacego. Z pozoru dzieli ich wszystko: wiek, wykształcenie, status społeczny, miejsce zamieszkania, życiowe doświadczenia i sposób odbierania rzeczywistości. Ale nie dzieli ich pochodzenie – jak Sonię, również Igora-Ignacego urodziła ta ziemia ni to polska, ni białoruska. Takim sposobem rozumie jej mowę – ni to polską, ni białoruską; rozumie też jej kodeks i wartości moralne – a co najważniejsze (pytanie czy z punktu widzenia Sonii czy Igora) ma w sobie tę niedomkniętą furtkę, która otwiera jego wrażliwość na dzieje kobiety. I w tym miejscu dochodzimy do sedna: los regularnie gwałconej przez ojca kobiety, kobiety ukaranej – za zakazaną miłość – zbiorowym gwałtem, kobiety, której Wielka Historia zabrała męża, dziecko i najbliższych, stał się tematem Wielkiej Sztuki – Dzieła Życia. Ignacy-Igor widzi w Sonii nie staruszkę bez zębów, częstującą gościa przeterminowanymi czekoladkami i przyjmującą podróżnego w domu bez sprawnego telewizora, a kobietę niosąca na swych barkach los całego narodu, maksimum tego, co przewaliło się przez Europę w 1. połowie ubiegłego wieku i stało się udziałem jednej kobiety. Sonia była jak ta jej odświętna, a splamiona krwią sukienka – poszarpana i poplamiona „(…) jak XX wiek”. (s. 183)
Taka Sonia i takie jej życie znaleźli rację bytu poza zapomnianą przez ludzi wsią – na deskach Wielkiego Teatru. Już sam Igor-reżyser założył: „(…) muszę położyć nacisk na uniwersalny charakter tej historii, tej opowieści, którą przeczuwam (…). Ta historia misi być zrozumiała przede wszystkim dla innych, wtedy stanie się zrozumiała też dla mnie”. (s. 34) 
I w tym miejscu pojawia się druga kwestia: granica między życiem a teatrem, rzeczywistością, a sztuką; ścierania się autentyczności z ułudą, oryginału z falsyfikatem oraz kwestia prawa do przesuwania granicy wiarygodności sztuki.  Nie raz jeden pojawiają się w tekście uwagi typu: „ (…) to ona wydawała się młodsza. Charakteryzatorzy doprawdy spisali się na medal” (s. 67), „ Cóż jest złego w byciu późniejszym niż oryginał? (s. 79), „Igor pragnął dokonać korekty, dokonać ostatniej redakcji, nawet wbrew woli bohaterów. (s. 148)
Obok tego, poddaje autor miażdżącej krytyce tzw. świat krytyki literackiej/artystycznej. Odsłania jego fałsz, próżność, dostosowywanie się do sytuacji, działanie pod dyktando publiki i potrzebę zaistnienia. „Już po roku opiniotwórcze dzienniki i tygodniki uznały, że skoro ich negatywna opinia nie zniechęca widzów, to trzeba opinię dostosować do opinii czytelników. Królowe Stojło awansowało do rangi dzieła wiekopomnego: stało się polskie, białoruskie, niemieckie i żydowskie (…)” (s. 78).
Poza fabułą: próbą opowiedzenia historii przez pryzmat nie wielkich, narodowych wydarzeń, bez powszechnego martyrologizmu, lecz przez los zwykłej prostej, wiejskiej kobiety oraz wizji życia podniesionego do godności sztuki, ciekawe są jeszcze trzy aspekty najnowszej książki Karpowicza – forma, język i nawiązania literackie.
Chcąc mówić o gatunku literackim, należy powiedzieć, że jest to powieść – ale nie w czystej postaci. Zawiera bowiem fragmenty dramatyczne – wskazujące na upodobania zawodowe Igora-Ignacego, są też wstawki bajkowe – jak ta powtarzająca się początkowa fraza: „Dawno, dawno temu…”, która pod koniec ksiązki przybiera między innymi kształty: „(…) wcześniej i później, na dawno i dawno temu, ale przede wszystkim na nigdy i nigdy więcej” (s. 134 – 135) oraz: Wiele lat później (…) za wieloma pagórkami i zmeliorowanymi bagnami (…) s. 180 oraz fragmenty czysto liryczne – jak choćby ten o miłosnym zespoleniu po powrocie Joachima. Ten brak czystości gatunkowej dość jednoznacznie wskazuje na różnorodność problemową Sońki.
Podobnie rzecz ma się z językiem. Raz liryczny, nastrojowy, refleksyjny, to znów brutalny, ocierający się o wulgaryzm, by za chwilę przyjąć formę zdań krótkich, urywanych, poszatkowanych fraz lubianych przez sztuki dramatyczne. Obok suchej opowieści wprowadzono groteskę, a obok patosu wojny - ironię mówienia o niej. W warstwie językowej Sońka przybiera postać różnorodną i nie do końca taką, do jakiej tzw. literatura wojenna czytelnika przyzwyczaiła. Mam świadomość, że jest jeden z tych aspektów, który może do tej pozycji zniechęcić (choć osobiście liczę na to, że tak się nie stanie!).
Najciekawsza dla mnie – obok fabuły – jest tu korespondencja z innymi tekstami. Może to moje skrzywienie literackie, ale wspomniane już tu: Dawno, dawno temu… od razu nasunęło mi skojarzenie z ukochanymi Bajkami samograjami, scena popsutego samochodu i nieoczekiwanego spotkania Igora z Sonią przywołały obraz Balladyny (bo przecież Kirkorowi też zaszwankował pojazd i gdyby nie to, dalsza historia nie miałaby miejsca), wystawianie Królowego Stojła przypomniały o pisaniu historii przez Wyspiańskiego czy Wagnera, a interpretowanie przez Igora losów Sonii odesłało do sposobu opowiadania historii przez wspomnianych tu twórców. Obok tego, są też w Sońce odwołania do dzieł naturalistów (choćby scena gwałtu czy rozstrzelania).
Choć porusza kwestię wojny, poniekąd i Holocaustu, relacji polsko-niemieckiej, winy i kary za zło, nie traktuję tej książki jako kolejnej z cyklu „rozrachunkowych”, „rozliczeniowych”. Dla mnie to historia samotnej, nieszczęśliwej kobiety wplątanej w wir historii, która została– niby przetworzonym, zinterpretowanych, ale jednak - tematem sztuki. I choć bez rodziny, stała się bliska tym, którzy na Królowe Stojło walili drzwiami i oknami. Nie wiem co było zamiarem autora, jaką historię chciał podać (świadomie nie przeczytałam jeszcze żadnego wywiadu, nie odsłuchałam archiwalnych nagrań), ale dla mnie to tekst o tym, jak zwykłe-niezwykłe życie może uróść do rangi sztuki. Szkoda tylko, że już przez reżysera poddaj interpretacji. Tak skonstruowana Sońka przekonuje mnie, by przeczytać inne teksty Karpowicza – z Balladynami i romansami oraz ośćmi na czele.

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ: 


Komentarze

  1. Sądząc po Twojej recenzji to wielopłaszczyznowa książką. Tak to przynajmniej odebrałam. Z chęcią bym zajrzała, lubię takie wyzwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto po nią sięgnąć - i myślę, że jeszcze nie jedną płaszczyznę się znajdzie.

      Usuń
  2. Uwielbiam książki, w których każde słowo odsyła czytelnika do pewnej abstrakcji, oznacza zupełnie coś innego, niż w rzeczywistości. ,,Sońka" z pewnością do nich należy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Sońka" odsyła do wielu spraw. Kilka dni temu natrafiłam na bardzo, bardzo negatywną recenzję tego tekstu - i im dłużej go czytałam, tym silniejsze miałam wrażenie, że autor opinii przeczytał tylko jej "wierzch", 1. warstwę... - bo gdy się zajrzy do środka widać wiele... I ten środek jest niesamowity...

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że to mocna, trudna w zrozumieniu książka. Przez to, według mnie, warta sięgnięcia po nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka każe się zastanowić - nad wieloma kwestiami - również nad tym, jak gatunkowi ludzkiemu łatwo przychodzi oceniać innych...

      Usuń
  4. Bardzo lubię słuchać wywiadów z tym pisarzem. To niesamowicie inteligentny człowiek z interesującymi przemyśleniami na różne tematy. Koniecznie muszę coś przeczytać. Możliwe, że to, gdyż powieść wydaje się głęboka i poruszająca. Uwielbiam taki język.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po opublikowaniu tej recenzji wysłuchałam wywiadu Nogasia - i jestem zauroczona tym, jak Karpowicz potrafi zrobić opowieść z drobnych elementów, jak ze strzępków informacji rodzi mu się fabuła - super. W księgarni "podczytałam" "Balladyny i..." i wiem już, że też mi się spodobają. Innym też polecam.

      Usuń
  5. Teraz już nie zaznam spokoju dopóki nie przeczytam "Sońki"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, warto - a choć tematycznie trudna, bardzo dobrze się ja czyta.

      Usuń
  6. Przyznam, iż dziwna to książka, lecz jakże intryguje. "Dawno, dawno temu..." oj, jak ja lubię ten zwrot, kojarzy mi się z dzieciństwem... :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz