Z Nowym Jorkiem w tle

Jest czasem we mnie jakiś opór przed książkami, które mają huczną, nachalną wręcz kampanię reklamową, które – zanim jeszcze trafią do księgarń – określa się mianem perełki, o których już na starcie mówi się: Ważne, istotne, wiekopomne świadectwa czasów, miejsc i ludzi. Wydaje mi się, że im więcej szumu wokół jakiegoś tytułu, tym jest on mniej wartościowy – bo przecież mądre książki obronią się same, nie potrzebują heroldów.
I mam świadomość, że takim podejściem tracę kontakt z kilkoma naprawdę ciekawymi książkami. Tym razem też tak mogło być. Recenzje w prasie i portalach internetowych, wzmianki w TRÓJCE, lektura tekstu w tejże rozgłośni radiowej, a nawet świadomość, że książka jest dokumentem, nie były dla mnie przekonujące. Bo przecież nazwisko autorki było mi (o zgrozo! – wiem, wychodzę tu pewnie na niemałą ignorantkę!) totalnie obce, a polski tytuł jej książki irytował formą i wydawał się głupi wręcz.
A to wszystko wynikało po prostu z mojej niewiedzy i niezrozumienia problemu.
Ale w jednym ta nachalność kampanii promocyjnej okazała się skuteczna – tytuł na tyle wrył mi się w pamięć, że o nim nie zapomniałam, a z czasem zaczęłam szperać za szczegółowymi informacjami. Ciąg moich dociekań był następujący: postać autorki i jej profesja-tematyka jej książki-czas i miejsce akcji-bohaterzy.
Dopiero kiedy z powyższych klocków ułożył mi się jakiś spójny obraz, mogłam sobie powiedzieć, że ta książka naprawdę jest dla mnie, naprawdę może mi się podobać.

A tytuł tej książki to Poniedziałkowe dzieci, jej autorka – Patti Smith.

 (źródło zdjęcia: https://czarne.com.pl/uploads/book/cover/438/patti_smith.jpg)

Mówi się, że jest ona jedną z czołowych przedstawicielek amerykańskiej sceny punk rockowej, choć ja uważam, że wykonuje jakąś formę melorecytacji własnych tekstów znacznie podkreśloną muzyką (ale krytykiem muzycznym to ja w ogóle nie jestem!). Jednak zanim związała się z alternatywną sceną muzyczną, próbowała się realizować jako malarka, aktorka, recenzentka płyt i poetka.
Interesująca mnie tu książka jest tekstem autobiograficznym. Opowiada w niej Smith o swojej drodze uzyskania artystycznej świadomości, rozwoju scenicznym, kształtowaniu się potrzeb czysto twórczych, kiedy to rozczarowana życiem w stanie New Jersey postanowiła się przenieść do NYC. Ale przede wszystkim książka ta to literackie epitafium i elegia w jednym poświęcona wieloletniemu przyjacielowi Patti – Robertowi Mapplethorpe. Łączył ich ten szczególny rodzaj więzi, który każdemu pozwala wierzyć w talent i możliwości tego drugiego; jedno drugie motywowało do pracy i szlifowania kunsztu; nawzajem się stymulowali, co pozwoliło Robertowi stać się docenionym fotografikiem (nie powiem, jak dla mnie czasem kontrowersyjnym) a  Patti sprawną tekściarską i artystką sceniczną.
Ale Poniedziałkowe… to nie tylko książka o przyjaciołach, którzy przeszli ze sobą niejedną pokrętną drogę, by wznieść się na wyżyny. To w dużej mierze książka o tym, co w Nowym Jorku lat 60. i 70. znaczyło być artystą – a przede wszystkim chcieć być artystą. To książka o wielu upadkach i wyborach, o sięgnięciu dna (jak konieczność zarabiania prostytucją na czynsz czy działkę heroiny) i wybiciu się na szczyt, to książka o tym, jak niedaleko siebie są bieda i bogactwo (w sensie materialnym) i jak sukcesowi musi czasem pomóc przypadek, to też historia o tym, jaki efekt mogą przynieść determinacja i może nawet ślepa wiara we własne siły.
Patti i Robert to też nie jedyni bohaterzy tej książki. Jest nim też Nowy Jork ze swoimi ciemnymi uliczkami, podejrzanym towarzystwem, rzeszami narkomanów, prostytutek, bogactwem i sławą, które ścierają się z szarą codziennością zwykłych mieszkańców. W Poniedziałkowych… mamy też całą plejadę artystycznych sław: Janis Joplin, Jimi Hendrix, Susan Sontag, Andy Warhol oraz tych mniej znanych, w tym  zaliczanych do grona amerykańskiej kontrkultury lub Beat Generation: Jack Kerouac, Allen Ginsberg, Jim Morrison, The Rolling Stones, William S. Burroughs, Tim Buckley, Valerie Solana, Gregory Corso, Jackie Curtis, Peter Orlovsky i wiele, wiele innych osób. W tym kontekście książka Smith faktycznie jest świadectwem czasów, miejsc, ludzi, którzy odeszli już do historii, a  niektórzy może i zapomnienia.
Z kolei język książki jest suchy, pozbawiony emocji, jego celem jest przedstawienie faktów, rzeczowych informacji a nie dostarczanie rozrywki. Autorka posługuje się surowymi frazami, szorstkimi, a nawet dosadnymi, określeniami, które świadczą, że daleko jej do ckliwego liryzmu a blisko do autentycznego wyrazu.
Muszę się przyznać, że pozycja ta - chyba jak żadna inna wcześniej - mocno i bez skrupułów obdarła mój wymarzony Nowy Jork z pozornego blichtru, przepychu i gwarantowanego sukcesu. Mówią, że miasto to jest dla wszystkich: ludzi pieniądza, sztuki, biedy, dla każdego wyznania religijnego, każdej profesji i narodowości. I Poniedziałkowe dzieci doskonale to udowadniają.
Maniera muzyczna Patti Smith nie jest moją ulubioną. Ale ma w sobie jakąś siłę przekazu – tego jej odmówić nie można. Na jej chropowatość nie sposób nie zwrócić uwagi. Dlatego może Wy też coś posłuchajcie.




WYZWANIE:


Komentarze

  1. Czasami też tak mam - im bardziej coś reklamują, tym bardziej omijam to szerokim łukiem. Często okazuje się, że niesłusznie. A akurat na tę książkę od dawna mam szaloną ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. No popatrz, a mnie tym razem cały ten szum marketingowy ominął...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wcale na niego nie trafiłam i żałuję. Żałuję, że nie znam tej książki, bo w sumie mam coś wspólnego z głównym bohaterem (fotografię). Z chęcią bym się też zapoznała z przedstawieniem Nowego Jorku :)

      Usuń
  3. Szum minęłam, bo książka trafiła do mnie jako prezent, sporo przeleżała i wyczekała. Ale gdy ją zaczęłam czytać - wsiąkłam. W sposób pisania, w sposób snucia opowieści, w ten smutny, niemal narkotyczny NY. "Poniedziałkowe dzieci" stały się jedną z moich ulubionych książek, ale już inna książka pani Smith takiego wrażenia nie zrobiła, a wręcz trochę zawiodła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam, że ja nie słyszałam o tej książce, co mnie dziwi. Jestem bardzo zaintrygowana.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzieś mi się rzuciła w oczy ta książka, ale nie zwróciłam na nią zbytniej uwagi aż do teraz. To twoja recenzja sprawiła, że mam ochotę przyjrzeć się bliżej historii Poniedziałkowych dzieci.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz