"Mam głęboką nadzieję, że porzucenie na moment pisarstwa „fabularyzowanego” przyniesie pożytek."

Dziś zapraszam na wywiad z autorką Znaku ostrzegawczego. Jako osoba wszechstronna, o szerokich zainteresowaniach oraz niespożytej energii szykuje się do publikacji kolejnej książki. I właśnie o niej, o różnicy między pisarstwem "fikcyjnym", a "faktograficznym" oraz o własnym warsztacie pisarskim zachciała mi opowiedzieć Iwona Bińczycka-Kołacz.

        Autorka jest absolwentką Uniwersytetu Pedagogicznego, doktorem nauk humanistycznych. Za sprawą powieści „Znak ostrzegawczy” została finalistką II edycji konkursu Literacki Debiut Roku. Debiutowała w 2013 roku opowiadaniem „Dziewczyna w Kożuchu”, które zajęło III miejsce w V Międzynarodowym Konkursie Literackim LIBERIUM ARBITRIUM. Jej opowieść „Dialogi z czarnym Platonem” została wyróżniona w konkursie literackim magazynu Szuflada.net. Zajmuje się również współorganizowaniem Światowego Spotkania Bractw i Stowarzyszeń św. Jakuba, gromadzącego miłośników wędrówek do Santiago de Compostela, koordynowaniem Małopolskiego Biegu Drogą św. Jakuba, a prywatnie jest mamą dwójki dzieci. (Informacje z tej strony)


Ja: Pierwsza Pani książka – Znak ostrzegawczy – była, banalizując temat, dla kobiet, o kobietach, ich marzeniach, oczekiwaniach, potrzebach. Z kolei druga ma być taką „z życia wziętą”, przez życie napisaną. Może Pani choć trochę przybliżyć jej tematykę i problematykę? 

Autorka: Moja debiutancka powieść to także książka pisana życiem. Jedna ze znajomych przeczytawszy „Znak ostrzegawczy”, ku mojemu zdumieniu oznajmiła: „Napisałaś powieść o mnie!”. Nadmienię, że nie miałam pojęcia o jej kłopotach osobistych... Cóż, poruszone w „Znaku ostrzegawczym” zagadnienia to nasza babska codzienność: trudności w relacjach z partnerem, poczucie samotności, potrzeba miłości, nieodparte pragnienie macierzyństwa. Której z nas nie dotyczą te tematy?
Kolejna moja książka, nad którą praca dobiega już końca, to powieść biograficzna. „Droga do życia” przedstawia losy człowieka (Marka Thiera), który znaczną część życia poświecił na walkę z chorobą nerek. Błędna lekarska diagnoza sprawiła, że zmagał się z postępującą chorobą ponad osiem lat. Nierozpoznana nefropatia powoli wyniszczała jego organizm. Jego życie rodzinne zaczęło przypominać piekło. Był bliski załamania psychicznego. Firma, którą prowadził, popadła w finansowe tarapaty. Ze względów zdrowotnych musiał porzucić karierę piłkarską. Czekał na niego najważniejszy mecz życia, walka ze śmiercią! W końcu pojawiła się nadzieja na drugie życie – przeszczepienie nerki. Kilkanaście minut przed operacją okazało się, że na nerce matki (potencjalnej dawczyni organu) znajduje się guz... Zaciekawionych dalszym ciągiem tej przejmującej historii odsyłam do lektury. Mam nadzieję, że książka ukaże się jeszcze w tym roku. Jesteśmy na etapie szukania wydawcy.


Trudno się było zmierzyć z takim tematem? Zdobyć zaufanie zainteresowanych a z drugiej strony zawiesić własne sądy i uczucia, podejść do tematu z zawodowym profesjonalizmem?

Nie łatwo jest pisać o cierpieniu drugiego człowieka. Niemożliwe jest wyzbycie się współczucia i indywidualnych emocji związanych z nieszczęściem bliźniego. Pisząc tę książkę, byłam wybuchającą lawą, nie raz zdarzyło mi się uronić łzę. Ale współodpowiedzialne za ten fakt były hormony ciążowe – pisząc tę powieść, oczekiwałam mojego drugiego dziecka… Z tego również względu będzie to dla mnie książka szczególna.
Obawiałam się, czy w „Drodze do życia” nie jest zbyt wiele mnie. Przecież nie mogłam ciągle dzwonić do Marka (jest bardzo zajętym człowiekiem) i pytać go, co myślał w danym momencie życia. Umówiliśmy się, że po napisaniu książki wykreśli fragmenty, w których myślał inaczej, niż ja to przedstawiłam. Okazało się, że było ich naprawdę niewiele… Może stało się tak z racji pokrewieństwa charakterów – Marek jest zodiakalnym Bliźniakiem, tak jak ja.
Praca nad książką przewartościowała również pewne sprawy w moim życiu. Pozwolę sobie zacytować fragment „Drogi do życia”: „Gdy Marek Thier opowiedział mi historię swojego życia, długo nie mogłam odzyskać równowagi. Siedziałam w osłupieniu. Wstrząs. Konsternacja. Współczucie. Otrzymałam dawkę przytłaczających emocji, wśród których dominował lęk – strach przed nieuchronnością przeznaczenia. Mimowolnie przyszła refleksja nad marnością ludzkich poczynań.
 Życie przypomina poniekąd oddychanie, jest czynnością automatyczną. Dzień przegania dzień, a człowiek bezwiednie urządza wyścig za sprawami, które w jego mniemaniu są szczęściem. Biegnie zaaferowany, narzekając na swój ciężki los. Uskarża się na kolejkę do kasy w supermarkecie, głośnego sąsiada, deszcz za oknem.
Nagle… gdy niepostrzeżenie ręce śmierci zaciskają pętlę na jego życiu, nieznana duszność rodzi czas uświadomienia i przewartościowania. Życie staje się perfekcyjnym arcydziełem, poezją istnienia!
Kolejka  jest błogosławieństwem – możesz przebywać jeszcze z ludźmi. Do sąsiada zaczynasz odnosić się z największą kurtuazją – nie chcesz, by źle cię wspominał. Zachwycasz się każdą kroplą deszczu – być może ostatnią w twoim życiu. Ziemska gonitwa zaczyna śmieszyć, martwi jedynie to, czy uda się przywitać kolejny dzień, by móc celebrować każdą jego chwilę”.


Jak wygląda praca nad taką książką – zbieranie materiałów, weryfikowanie wiedzy, potwierdzanie wiadomości? Przestawianie się z pisarstwa „fabularyzowanego” na „dokumentalne”, „faktograficzne”?

Najtrudniejszym zadaniem było przydźwiganie do mojego domu kilku potwornie ciężkich segregatorów z dokumentacją medyczną Marka. To były tomy mojej encyklopedii, bez której książka by nie powstała. Czas powieści wyznaczają bowiem kolejne pobyty Marka w szpitalach i poradniach. Miałam też możliwość pogrzebania w starym papierowym pudle Marka, gdzie znalazłam między innymi listy miłosne, wypracowanie z religii i stare zeszyty z czasów jego piłkarskiej młodości – same niezbędniki. Gdy już zapoznałam się z najważniejszymi dokumentami, przeszliśmy cykl spotkań z Markiem, podczas których dzielił się ze mną swoimi wspomnieniami. Choć może słowo „cykl” jest tu nieodpowiednie, bo nasze spotkania były bardzo nieregularne... czasem odbywały się dwa razy w tygodniu, a czasem raz na dwa miesiące. Bardzo różnie. Później słuchałam opowieści jego bliskich i znajomych, osobiście i przez telefon. Jego rodzina przyjęła z entuzjazmem fakt, że powstaje o nim książka. Wykorzystałam również informacje znalezione w artykułach prasowych.
Tak, w książce biograficznej, trzeba trzymać na wodzy wyobraźnię. To na początku mi doskwierało. Lubię sobie pofantazjować (śmiech). Mam głęboką nadzieję, że porzucenie na moment pisarstwa „fabularyzowanego” przyniesie pożytek. Książce przyświeca bowiem nadrzędny cel – promowanie przeszczepów rodzinnych. Jan Paweł II powiedział: „Człowiek jest wspaniałą istotą nie z powodu dóbr, które posiada, ale jego czynów. Nie ważne jest to, co się ma, ale czym się dzieli z innymi”. Podobno po to człowiek rodzi się z dwoma nerkami, by jedną w razie konieczności mógł podzielić się z potrzebującym. „Droga do życia” jest pisana nadzieją, że czytelnicy po jej lekturze zdecydują się być „wspaniałymi istotami” – w razie potrzeby uratują komuś życie, zostając dawcą organu.
W staraniu o to, by książka nie stała się przygnębiającą epikryzą, włączone zostały wątki osobiste oraz reminiscencje z dzieciństwa. Te fragmenty były ucieczką przed suchym dokumentem. O czasach młodości Marek z wielką radością w głosie mógł bez końca opowiadać z najdrobniejszymi szczegółami. Mniej chętnie opowiadał o chorobie, pobytach w szpitalach; gubił się, mylił fakty - może próbował te przykre doświadczenia zepchnąć poza próg świadomości.


Jak w takim razie wygląda Pani warsztat pracy? Jej rytm? Ma Pani swoje ulubione miejsca, pory dnia, otoczenie, w których najlepiej się Pani pracuje? Pisze Pani etapami, falami, czy za jednym zamachem, „rzutem na taśmę”?

Potrzebuję jedynie trochę wolnego czasu (o niego najtrudniej) i laptopa - z tym są jedynie okresowe problemy, gdy moją niższość udowadnia mi złośliwość rzeczy martwych (śmiech). Bardzo rzadko zdarza mi się notować coś na kartce lub w notesie, obawiam się, że to już pisarskie relikty. Najchętniej pisałabym cały dzień i całą noc, robiąc sobie przerwę na aromatyczną kawkę i małe co nieco. Niestety, przy dwóch synkach (rocznym i pięcioletnim) czasu na pisanie mam jak na lekarstwo! Rytm mojej pracy wyznacza sen dzieciaków. Noc jest moim sprzymierzeńcem w tej kwestii. Swój sen zamieniam na pobyt w niecodziennych światach. Wkraczając tam, doznaję uczucia nieokiełzanej wolności – kreuję tu wszystko według swojego zamysłu.
Czasem łapię się na tym, że wolę ten świat nierzeczywisty – jestem jego władczynią: zarządzam fortuną, decyduję o narodzinach, uczuciach, skutecznie leczę, daję pracę, ale i uśmiercam, jeśli przyjdzie mi na to ochota; tu nic nie dzieje się bez mojej wiedzy i zgody – jestem wszechmocna. A w życiu rzeczywistym w tak wielu kwestiach dopada mnie bezsilność… Jaskrawe przeciwieństwo dwu światów - rzeczywistego i fikcyjnego. Pierwszy pociągający, ale zupełnie nieprzewidywalny. Drugi, zależny tylko ode mnie - niebezpiecznie wciągający, dlatego często chodzę niewyspana.


Poczyniła już Pani kolejne plany pisarskie, pojawiły się pomysły na kolejną książkę a jeśli tak to wokół jakiego tematu miałaby się koncentrować?

Czytelniczki zaskoczone niespodziewanym zakończeniem „Znaku ostrzegawczego”, proszą w mailach o ciąg dalszy losów Kamili i Agaty. Chciałyby dowiedzieć się, czy pierwsza z bohaterek dogada się z Telemężulkiem, czy też poszuka rzeczywistego Gerarda, a druga zostanie w końcu mamą…  stuprocentową mamą. Dopytują, co dokładnie w „Znaku ostrzegawczym” było wzięte z życia Kamy, a co tylko jej zmyśleniem...
Lecz mnie tym razem kusi napisanie czegoś zupełnie innego, może to będzie coś z pogranicza kryminału… kto wie? (śmiech). Nie zdziwię się jeśli każda kolejna książka będzie innego gatunku. To wynikać może z cechy mojego charakteru – zamiłowania do zmian! One pomagają w rozwoju, doskonaleniu się i sprawiają, że świat jest ciekawszy! A ciekawości świata nie można mi odmówić.

Dziękuję za poświęcony mi czas. 
Życzę kolejnych sukcesów pisarskich i wielu wiernych czytelników. 

Tym, którzy nie znają Znaku... mogę powiedzieć, że powieść  opowiada o dwóch koleżankach – Kamili i Agacie, które targane różnymi kolejami losu i wciąż poddawane przez życie próbom, potrafią być dla siebie naprawdę bliskie i znajdują sposoby, by tę relację pielęgnować. Każda z nich ma swoje małe i większe dylematy (a to toksyczna przełożona, a to nieregularne zarobki, nieczuły mąż, rodzinne konflikty i niedopowiedzenia, czy wreszcie niespełnione macierzyństwo – opowiedziane tu i teraz oraz moją ulubioną retrospekcją), ale drogę do koleżanki znajduje. Pomimo, że jest to książka o dziewczynach na pewno nie jest tylko dla dziewczyn – i stanowi to jej wieki atut. Pozbawiono ją cukierkowości, tkliwości i komunałów tak charakterystycznych dla tekstów czysto rozrywkowych. Codzienność nie jest banalną bajką, blichtrem, wyższą sferą a zwyczajnym życiem pełnym wzlotów i upadków. A ciekawych szczegółowej recenzji odsyłam tu:) 

Komentarze

  1. Nie czytałam książki, ale po tym wywiadzie, jestem jej bardzo ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wywiad. O książce wcześniej co nieco słyszałam, ale jakoś zapomniałam o niej, jednak Ty skutecznie mi o Znaku przypomniałaś. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Autorki i jej dzieła niestety jeszcze nie znam ;<

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny wywiad! Ileż w nim prostych życiowych mądrości, o których często zapominamy

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Małgosi bardzo dziękuję za wywiad, a Czytelnikom za zainteresowanie! Serdecznie zapraszam na moją stronę:
    https://www.facebook.com/IwonaBinczyckaKolacz

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz