Widział to tysiąc razy. Jak kończy się życie człowieka. Gdy zabiera mu się przyszłość. (s. 445)

      Dobrze rozpisany, z ciekawą, trzymającą w napięciu intrygą, z ciągle zmieniającymi się wydarzeniami i perspektywami i z tym kołaczącym z tyłu głowy czytelnika pytaniem: I co dalej? kryminały lubię najbardziej. Nudy, monotonii, oczywistości i banału w nich być nie może; one powinny być wymagające - i dla umysłu i dla nerwów: odpoczywać mogę przy obyczajówce nie przy historii z trupem w tle:).
      A w Śnie i śmierci – drugiej części o przygodach Nielsa Benzton (introwertycznego - któremu nawet porozumiewanie się z żoną czasem trudno przychodzi - negocjatora z kopenhaskiej policji) trupów jest kilka – dokładnie 5,5 (kilka z czasu rzeczywistego powieści, a kilka z przeszłości), do tego dochodzi zaniechany „pomysł” „morderstwa” i dlaczego „pół” (jak można być „pół-nieżywym”?)? - to już wyjaśni fabuła… 
     A jest ona wielowątkowa i dotyka tak odległych kwestii, że tylko sprawne poprowadzenie intrygi pozwoliło wszystko zgrabnie połączyć. Zacznijmy od tego, co staje się punktem wyjścia tej historii: późnym wieczorem pewnej gorącej i dusznej niedzieli wspomniany negocjator policyjny otrzymuje telefon z informacją o konieczności interwencji, bo na jednym z kopenhaskich wiaduktów stoi młoda kobieta i jej zachowanie świadczy, że planuje samobójstwo. Już na miejscu Benzton orientuje się, że kobieta jest naga, gapie biorą ją za narkomankę, sprawczyni zamieszania nie reaguje na słowa wypowiadanie w języku duńskim, bardziej reaguje na język angielski, ogarnia ją swoisty szał i obłęd, kiedy - wgapiając się w tłum stojący pod wiaduktem – zauważa coś/kogoś.  Wtedy już nie ma odwrotu. Dziewczyna skacze, wyszeptując zagadkowe słowo „Echelon”. Umiera na miejscu. Jest to pierwsza zawodowa porażka Benztona. Takim sposobem sprawa samobójstwa Dicte van Hauen – która, choć dziewczyna skoczyła z mostu, szybko staje się dochodzeniem w sprawie morderstwa – niczym obsesja ogarnia głównego bohatera. Ale to dopiero początek i pierwsze oczko w łańcuszku przypuszczeń. A jest ich niemało. 
      Bo co wspólnego mogą mieć ze sobą solistka baletowa, zawodowy tancerz, chłopak mieszkający w podejrzanej dzielnicy, nastoletnia pacjentka szpitala psychiatrycznego, ekspertka od fizyki, spec od dopingu sportowców, naukowiec badający zaburzenia snu i zamordowana prawie dziesięć lat wcześniej niewierna żona? Co w XXI może łączyć Giselle, Romeo i Julię, Fedona Platona, dzieła: Thorvaldsena Noc ze swoimi dziećmi, Ringa Stara kobieta i śmierć, badania nad genetyką oraz zjawisko reinkarnacji ? I jak do tego wszystkiego się ma betonowy bunkier z czasów zimnej wojny, którego istnienie do dziś jest ściśle tajną tajemnicą państwową? Pytań wiele, a odpowiedzi trzeba szukać w książce. Nawet nie mogę powiedzieć skąd się wziął ten dość enigmatyczny tytuł powieści – za dużo bym zdradziła. 
      Te różne wątki wprowadzają różne techniki narracji: mowa pozornie zależna, narrator wszechwiedzący, opowiadanie z perspektywy kluczowych postaci, retrospekcje, rytm zależny od emocji i kondycji psychicznej bohaterów. Jedynie, co drażni to początkowe przedstawienie głównego bohatera niczym amerykańskiego kowboja-szeryfa: samotny wilk wszczyna pościg za złymi ludźmi; nikomu nie zdaje raportu, nikomu nie mówi, co ustalił ani co zamierza; nie zgłasza się na odprawę ani nie myśli przełożonemu odmówić krytyki. Nie znam się na duńskich tajnikach, ale ta samowolka Benztona ciut naiwna mi się wydaje. Dobrze, że nie zajmuje za dużo miejsca. 
      Bo Śmierć… to kryminał, który naprawdę warto przeczytać. Czas zmarnowany to nie będzie.


ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
    
KSIĄŻKA BIERZE UDZIAŁ W WYZWANIU:

Komentarze

  1. Uwielbiam, gdy plącze się po mojej głowie pytanie - Co dalej?. Chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potrafisz zaciekawić... Ponieważ kryminały u mnie w domu są towarem poszukiwanym, tytuł zapisuję...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie sięgnę jeśli tylko będę mieć okazję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz