(…) wierzył, że łzy są dla żywych tym samym, czym kwiaty dla zmarłych: dowodem na daremność uczuć. (s. 131)



        Jest typ autorów, którzy - choć wydają kolejne tytuły - to jakby pisali wciąż tę samą książkę – cały czas sięgają po już powołane przez siebie motywy, tematy, problemy… Jakby wciąż dokonywali rozliczeń i szukali odpowiedzi – bo te wcześniejsze okazały się niewystarczające. Tak odbieram Krall - za jej wojenne świadectwa, Sienkiewicza – za niedosyt Polski wojującej, Stasiuka – za opowieści w drodze i o drodze, Wassmo – za świat kobiet mimo świata mężczyzn, Tokarczuk – za przestrzenie realne-nie-realne, Myśliwskiego – za nieme historie skryte za tymi opowiadanymi… A Flanagana za powoływanie człowieka wyobcowanego, samotnego w tłumie, wyrwanego z korzeniami i rzuconego poza swoje miejsce oraz za pulsujące rany zadane wojną, o której wielu wolałoby nie wiedzieć/nie pamiętać.
       
           W „Ścieżkach…” mieliśmy do czynienia z młodym, wykształconym człowiekiem, którego Historia wyrwała z cywilizacji prawie-europejskiej, by w japońskiej niewoli budował tzw. Kolej Śmierci.
         A w „Klaśnięciu…” Flanagan opowiada historię rodziny Buloh, którą wojenna zawierucha rzuciła ze Słowenii na surową ziemię Tasmanii. Wykorzenieni, oderwani od własnego języka, tradycji, bliskich, pozbawieni historii, lekceważący tożsamość próbuję stworzyć się na nowo – siebie jako rodzinę i siebie jako poszczególnego jej członka. I już na wstępie ponoszą klęskę. Matka porzuca dziecko, ojciec oddaje je pod opiekę obcych, sam zatraca się w ponadludzkiej pracy i alkoholu, a to dziecko – niewiele rozumiejąc – tworzy w swojej głowie świat z obrazów minionych, obecnych, przyszłych, doświadczonych i wykreowanych. Opowieść o rodzinie Buloch poznajemy strzępkowo, fragmentarycznie, przy pomocy retrospekcji, oscylują one wokół osoby Sonji, która - stojąc u progu przełomowego momentu swego życia - nie jest  w stanie wejść w nowy etap bez zrozumienia przeszłości, tego, co ją ukształtowało, uwrażliwiło i uczyniło twardą jednocześnie.
         Takim sposobem  „Klaśnięcie…” nie jest kolejną powieścią o wojennych emigrantach zaludniających nieludzką ziemię i kształtujących ją nieludzką pracą; choć wiele w niej aluzji historycznych i politycznych, nie jest powieścią społeczną, pokazującą człowieczy trud na obczyźnie  – to opowieść o wstawaniu, ponownych narodzinach, budowaniu siebie, szukaniu siebie, pomysłu na siebie i swojego miejsca; to jedna z tych powieści, które - choć rozgrywają się gdzieś daleko, poniekąd w egzotycznej scenerii - od pierwszej strony wciągają, uwierają, nie głaszczą miłymi obrazami, lecz kłują surowością i brutalnością. Wraz z Sonją czytelnik podąża przez dzikie przestrzenie nieprzychylnej ziemi oraz przez nawet mroczne pokłady ludzkich emocji.
       I takich książek więcej sobie życzę! Bo cenię sobie literaturę trudną, wymagającą, uwierającą, nieoczywistą i niebanalną. A Flanagan staje się jednym z moich ulubionych pisarzy. Was też zachęcam, by sięgnąć:)

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
WSPÓŁPRACA

Komentarze

  1. Też dziś o "Klaśnięciu" wspomniałam (czytałam podczas wydłużonego weekendu). Choć z książek RF (mam za sobą trzy) ta wydała mi się najsłabsza, to i tak dałam się jej ponieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baaaardzo lubię czytać (wielokrotnie) prozę W. Myśliwskiego.
      Widzę też, że wspomniałaś H. Wassmo - ja dopiero niedawno zapoznałam się ze "Stuleciem" i zamierzam poszukać innych.
      Olgę lubię w niezbyt dużych dawkach.
      A ze Stasiukiem wciąż mi jakoś nie po drodze.

      Usuń
  2. Mnie ta poetyckość mocno się spodobała. To piękna książka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, zachęciłaś mnie bardzo mocno! I pomyśleć, że trzymałam niedawno w ręce taki skarb w księgarni i odłożyłam na półkę... Trzeba było brać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie zachęciłaś. Dziękuję! Biegnę jutro do księgarni :) Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz