(…) wszelka miłość jest formą samobójstwa - s. 162
Rasowy
dreszczowiec (czy to książka czy film) tak powinien prowadzić opowieść, by
odbiorca wciąż odczuwał napięcie i niepewność , a budujące fabułę tajemnice i pomnażające się zagadki
wzmagały ciekawość i sprawiały, że będzie się chciało jeszcze, że nie będzie można
przestać aż się skończy (bo przecież wątek kulminacyjny i rozwiązanie następuje
na końcu) – tym bardziej jeśli jest to powoli odsłaniający emocje i psychologiczne aspekty postępowania bohaterów
dreszczowiec psychologiczny…
Wszystkie te cechy zawierają „Bliźnięta z
lodu”. Opowieść – gdyby wydarzyła się w życiu realnym (a nie fikcyjnym, powieściowym)
naprawdę smutna i tragiczna, o wydarzeniach mogących zniszczyć życie każdego – przedstawiająca
uwikłanie w przemilczenia, niedopowiedzenia, a czasem wręcz w fałsz i
nieuczciwość rodziny, która musi uporać się z tragiczną śmiercią dziecka. Mamy
tu historię dobrze sytuowanego małżeństwa, które wraz ze stratą córki musi
dokonać redefinicji podstawowych pojęć i powrócić do tych pytań, których
odpowiedzi uczyniły z nich rodzinę i sprawdzić, na ile mocne są fundamenty tej
rodziny…. Pomóc ma w tym przeprowadzka na jedną z wyludnionych wysp Szkocji
(trochę pod wpływem topniejących oszczędności, bardziej pod wpływem bezrobocie
jedynego żywiciela rodziny, a na już na pewno na skutek odziedziczonego spodku)
i budowanie na nowo wspólnej historii – jakby bohaterowie liczyli, że wraz z
podnoszeniem z ruin starego domu babci, z ruin podniosą siebie i wraz z pozostałą
przy życiu córką będą w stanie wspólnie zapisać rozdział przyszłości. Ale by to
się stało możliwe, należy zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego
pechowego popołudnia, kiedy zginęła Lydia, komu grozi pomieszanie zmysłów, kto
ma urojenia (jeśli w ogóle ktokolwiek) i kto ponosi winę za tamten wypadek
(jeśli ktokolwiek). A pozornie dobrze skrywane rodzinne zaszłości, urazy,
zagęszczająca się od ość jednoznacznych aluzji atmosfera i żale niczego
nie ułatwiają. ”Bo ich życie stało się melodramatem. Albo czymś w rodzaju
teatru masek. Wszyscy troje udawali kogoś innego”. (s. 252)
Choć
jest w tej opowieści kilka niedociągnięć (luki w narracji, słabo rozwinięty –
jedynie aluzyjnie potraktowany – wątek wierzeń i przesądów staroszkockich),
spokojnie może być rozrywką na duszne wakacyjne popołudnia: trzyma w napięciu, koleje
wątki sugerują pogłębiające się szaleństwo (kogo?), każda strona rodzi kolejne
pytania, każdy kolejny rozdział mnoży podejrzenia, aż w pewnym momencie
czytelnik dochodzi do wniosku, że wszyscy mają sporo na sumieniu. I jedynie
dzieci są niewinne - i dlatego najbardziej poszkodowane.
"Bliźnięta z lodu" to jedna z książek, którą mam na liście pozycji, które koniecznie muszę przeczytać. Pamiętam, że pierwszy raz usłyszałam o niej na booktube i stwierdziłam, że to może być strzał w dziesiątkę. Twoja opinia jest tylko potwierdzeniem na to, że faktycznie warto się za nią zabrać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
NeedRead
Mnie ta książka chyba przypadnie do gustu. Zaryzykuję.
OdpowiedzUsuń