Starzy kumple ze szkoły, byli koledzy z pracy, przyjaciele i krewni. Wszyscy powiązani niezliczonymi więzami” – s. 201
Ciekawa historia, która
do ostatniej strony trzyma tak w napięciu, że chce się jej kontynuacji, dobrze
wymyślone, niebanalne i różnorodne postacie, plastycznie przedstawione miejsce
akcji, wiernie poprowadzony czas opowieści, brak realizacji zbyt oczywistych
czy wręcz banalnych schematów fabularnych oraz płynny, poprawny, lekki, bez
tarć i zgrzytów język to główne elementy, które cenię sobie w literaturze
popularnej. A jeśli jest to historia z zagadką, musi być tam jeszcze to
specyficzne poplątanie wątków i ta gęsta nić powiązań między bohaterami, które jeszcze bardziej windują emocje i nie
pozwalają opuścić tej fikcyjnej opowieści.
Szukając tych elementów, sięgnęłam po
1. część cyklu „Mroczna wyspa lodu” Jónassona Ragnar – „Milczenie lodu”. Jak
zapewnia wydawca, historie o młodym policjancie Ari Thórze, który z gwarnego i
powoli pogrążanego się w chaosie kryzysu
Reykyaviku przenosi się na mroźną i regularnie paraliżowaną zamieciami
śnieżnymi północ to: „Islandzki fenomen: nieznany autor, małe wydawnictwo, brak
promocji, a mimo to światowy sukces! (…) jest wielkim islandzkim odkryciem
światowej literatury kryminalnej. Pisarskiego rzemiosła uczył się, tłumacząc
powieści Agathy Christie. „Milczenie lodu”, rozpoczynające cykl „Mroczna wyspa
lodu”, ukazało się w małym, dopiero zaczynającym działalność wydawnictwie, bez
szerokiej promocji i marketingu. Mimo to powieść wyniosła autora na pierwsze
miejsce listy Amazonu i została nominowana do najważniejszej amerykańskiej
nagrody gatunku Barry Award. (…) Telewizyjne prawa do całego cyklu z Arim
Thórem kupił brytyjski producent On the Corner, który w 2016 r. zdobył Oscara
za pełnometrażowy film dokumentalny o Amy Winehouse. (…)”
Więc co mogło przyczynić
się do popularności opowieści i entuzjastycznego jej przyjęcia? Mogło to być miejsce
akcji: małe rybackie miasteczko, które lata świetności ma już za sobą, a
drugiej młodości na pewno nie pomaga przeżyć totalna izolacja uczyniona przez
zasypany masą śniegu tunel, będącym jedyną drogą do… i z… miasteczka; to
miejsce, w którym każdy zna każdego, każdy coś o każdym wie, każdego z każdym
łączy jakaś nić powiązań, ale jednocześnie prawie każdy milczy na jakiś temat;
okaże się również, że więcej w nich pozorów i udawania (niektórzy są aktorami
nawet po opuszczeniu ze sceny) niż autentyczności. Również konstrukcja
bohaterów mogłaby być mocnym punktem tej powieści: każda z postaci jest inna, każdą
próbowano obdarzyć innymi cechami charakterystycznymi, przywarami czy osobowością
a przede wszystkim losami i kolejami życia; bo wszyscy główni bohaterowie – czy
to młody policjant-stażysta, jego nerwowy szef, emerytowany nauczyciel,
dyplomata w stanie spoczynku, ceniony prawnik, sławny pisarz, pielęgniarka,
aktor-amator, nauczycielka w podstawówce, pianistka, studentka medycyny,
cieśla, woźna w teatrze – to ciekawe postacie i każda z nich mogłaby być
swoistym indywiduum. Ciekawie prowadzona jest narracja: z dwoma płaszczyznami,
dwoma wątkami i do końca nie wiadomo, czy są to dwie równoległe czasowo historie
(a może jedna i ta sama, lecz opowiadana z różnej perspektywy?), czy może są czasowo
oddalone od siebie. Sama historia też nie zawodzi: oto młody policjant przyjeżdża
do powoli (lecz skutecznie) zasypywanego śniegiem miasteczka, w którym tylko
pozornie nic się nie dzieje: bo oto zdarza się dziwna śmierć znanego pisarza,
pojawiają się głuche telefony na komisariat, nocne włamanie i jeszcze ta młoda
kobieta w kałuży krwi na śniegu… Niby nic te zdarzenia nie łączy, ale jakoś tak
nie dają spokoju. I zaczyna się drążenie… I jak bywa w takich historiach, by rozwikłać
teraźniejszość, trzeba dokopać się do odległej przeszłości.
Takim sposobem „Milczenie…”
nie zawodzi. Może być dobrą lekturą na długie godziny leżakowania w słońcu, lub
jeszcze dłuższe, powoli – ale jednak – zbliżające się jesienne wieczory. Ale jest
coś, czego mi w tej opowieści brakuje. To uczucie klaustrofobii i izolacji od
świata zewnętrznego, które ma wzmocnić dramatyzm jest jakieś słabe, osobowość
postaci jest słabo rozrysowana, powierzchownie, brak tam głębszej analizy
psychologicznej (lub materiału do niej), rozwiązanie wątku głównego następuje
(choć w naprawdę ciekawy sposób, bez typowej konfrontacji winny – policjant)
zbyt szybko, a wyjaśnienie innych, epizodycznych wydarzeń wręcz w telegraficznym
skrócie, miejscami przypominając szkolne streszczenie. I jeszcze te kilka
rzuconych aluzji bez kontynuacji – no bo czy ten Ari pojechał tuż po Nowym Roku
do Reykyaviku? Obiecał to swojej dziewczynie, ale powieść kończy się w drugiej połowie
stycznia, a my nic nie wiemy, co z tym pomysłem. Nie jestem pisarzem, nie umiem
wymyślać opowieści, ale w tym miejscu się pytam: Po co wprowadzać epizody,
których się nie ma zamiaru zamknąć? Dla zapełnienia stron? Słaby pomysł… Jest
jeszcze kwestia języka: co rusz napotykałam jakieś zgrzyty stylistyczne, szyk
przestawny, powtórzenia, które może i nie osłabiają jakości fabuły, ale na
pewno jakość jej podania, opowiedzenia (np.: „Stal na nabrzeżu i patrzył przez
fiord (…) – s. 131; „Siedział na pustej ławce pośrodku kościoła. Wewnątrz
kościół wydawał się mały (…) – s. 187).
I takim sposobem po raz pierwszy chyba
nie wiem, co sądzić o książce. Bo potencjał jest niesamowity, cała intryga i
opowieść mogą wciągnąć, czytelnik może zadawać sobie pytanie za pytaniem, ale
sposób realizacji pozostał jakiś niedopracowany, niedoszlifowany (choć dużo
przecież zależy od tłumacza i redaktorów, jak oni ten językowy przekład literacko
ułożą, podadzą). I mimo, że czuję niedosyt, sięgnę po część kolejną – choćby po
to, by sprawdzić, czy kolejna historia będzie tak samo zawikłana.
ZA EGZEMPLARZ PRASOWY
POWIEŚCI DZIĘKUJĘ
Bardzo lubię tę serię książkową, dlatego jestem ciekawa, czy ta pozycja i na mnie wywrze podobne wrażenie. :)
OdpowiedzUsuń