Zawsze gdy przypominam sobie tamto wydarzenie, błagam moją pamięć o litość (…) – s. 153.
Kilka
tygodni temu Olga z Wielkiego Buka zwróciła uwagę na najpopularniejsze tematy literackie
ostatnich miesięcy (tu). Zauważyła, że są wśród nich takie, które po raz pierwszy spotyka
fala popularności (dla mnie to temat Imperium Osmańskiego, ale nie w ujęciu
Pamuka, który konfrontuje dzisiejszą Turcję z Turcją doby paszów, lecz Imperium
pokazywane barwnie, kolorowo i bajkowo jak z opowieści Szeherezady), jak i
takie, które powracają, których głos i wymowa na nowo stają się istotne (dla
mnie: temat dojrzałości, pozbawiania się dziecięcych złudzeń i autentycznego
odkrywania siebie, nawet jeśli to odkrywanie wiedzie krętą i trudną drogą). Innym
z wymienionych przez Olgę tematów jest „Kierunek: Afryka”. I nie mówiła ona o historiach
typu „Biała Masajka” czy „Kwiat pustyni”, które przeżywały (-ją) swoje drugie
życie dzięki stosunkowo niedawnym ekranizacjom, lecz o książkach, które
pokazują Afrykę, jej problemy, czynniki kulturotwórcze, uwarunkowania społeczne
w sposób „szeroki”, panoramiczny, nie jako tło bohatera (bohaterów), lecz jako
miejsce, które samo z siebie może stać się bohaterem. Olga wspomniała o trzech
znanych mi książkach: reportażu Rosiaka (mam i znam z innego niż pokazywanego
na Buku wydania), „Drogi do domu” (pisałam o tej książce tu) oraz o „Rybakach”
(Olga pokazuje anglojęzyczne wydanie). I
ja dziś właśnie o tej ostatniej książce.
Nie
ma w niej nic z tego, co tak ostatnio częste w literaturze. Nie ma lekkiej
opowiastki okraszonej egzotycznymi sceneriami, nie ma banalnych dialogów,
prostolinijnych postaci, serialowo rozpisanych perypetii, z góry wiadomego heppy-endu.
„Rybacy” to tylko pozornie powieść o czwórce rodzeństwa z klasy średniej, którego
ojciec pracuje w banku, matka ma mały straganik na miejskim targu i utrzymanie
rodziny godzi z wychowaniem dwójki kolejnych maluchów. To nie jest opowieść o
tym, jak po wyjeździe ojca w delegację chłopcy zaczynają wagarować, jak każdy z
nich odkrywa swoje zainteresowania i jak – choćby ze względu na różnicę wieku –
powoli rozchodzą się ich drogi. To opowieść o tym, jak naprawdę wygląda Afryka;
jak cywilizacja i postęp ścierają się ze „starą” kulturą; jak chrześcijaństwo
do dziś zmaga się ze starymi religiami i plemiennymi zabobonami; jak mocna jest
wiedza pierwotna i jak bardzo wciąż jest aktualna i okraszona wiedzą życiową,
ni książkową; jak zdrowy rozsądek przegrywa w konfrontacji z czymś, co z
prawdopodobieństwem nie ma zbyt wiele wspólnego. Bo w chwili, kiedy chłopcy zetknęli
się z szalonym prorokiem-wizjonerem i wysłuchali jego bezdusznej przepowiedni
cały ich dotychczasowy świat legł w gruzach, a dorobek cywilizacyjno-kulturowo-religijny
okazał się niewystarczający; lęk przed realizacją proroctwa oszołomił i zamroczył
nie tylko jego bezpośredniego odbiorcę. Więc w drugim planie „Rybacy” stają się
powieścią o rozpadzie rodziny, o tym, jak jedno słowo i wyrysowana tym słowem
wizja wprowadza niepokój, jak sieje spustoszenie, zbierając automatycznie jego
żniwo; to też powieść o tym, jak człowiek wciąż zaplątamy jest w spiralę
wierzeń i mitów, jak w momencie próby myślenie racjonalne ustępuje pola
myśleniu mitycznemu i magicznemu.
I
jak przystało na powieść ze starymi religiami w tle, na opowieść o bohaterach odwołujących
się w życiu codziennym do pierwotności i prymitywizmu swoich przodków, należało
wprowadzić specyficzny język narracji. Prowadzi ją jeden z braci – kilkuletni Ben,
który w swej dziecięcej naiwności i nierozumieniu niektórych wydarzeń, próbuje
tę historię logicznie ułożyć, wyjaśnić, przedstawić tak, jakby chciał, by
wszyscy – z nim na czele – wreszcie zrozumieli, co stało się z Ikennem i jego
braćmi. Chwilami swą opowieść prowadzi chaotycznie, spiralnie, odchodzi od niektórych
wątków, by po chwili – w celu uzupełnienia – do nich powrócić. Jak na dziecko Afryki
przystało, posługuje się językiem metaforycznym, barwnym, pełnym przenośni,
epitetów i obrazów rodem z ludowych baśni (np. członków rodziny porównuje do
zwierząt najlepiej oddających ludzkie cechy osobowości). Stosuje zwroty do
adresata (słuchającego? bo od samego początku mówi, jakby zdawał relację/składał
zeznania), spowalnia/przyspiesza akcję, liczne retrospekcje – cokolwiek, byleby
tylko spróbować wytłumaczyć, jak to możliwe, że słowo szaleńca i myślenie
mityczne zrujnowało rodzinę szanowanego urzędnika bankowego.
Ci,
którzy „podglądają” mnie na fb wiedzą, że czytałam tę powieść na czarnogórskiej
plaży. I nadzwyczajność tej powieści, urok jej opowiadania oraz indywidualność
postaci doskonale wtopiły się w niezwykłość miejsca, w którym przebywałam. Jak „Droga…”
opowiada o wciąż bolących Afrykę ranach, jakimi były niewolnictwo, walki plemienne
i handel siłą roboczą, tak „Rybacy” pokazują, że Czarny Kontynent podskórnie wciąż
uwikłany jest w liczne sidła wierzeń, zabobonów, przepowiedni i mitów, których
wieki chrześcijaństwa nie wypleniły.
Gdyby
mnie ktoś pytał o zdanie, życzę sobie więcej takich historii!
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
Zamówiłam w bibliotece kilka dni temu; czekam, teraz jeszcze bardziej niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńNa przykładzie "Rybaków" widać specyficzny, magiczny nurt literacki właściwy dla opowieści z Czarnego Lądu. Warto jeszcze poznać twórczość Chimamandy Adichie. Pozdrawiam Cię :)
OdpowiedzUsuńNa przykładzie "Rybaków" widać specyficzny, magiczny nurt literacki właściwy dla opowieści z Czarnego Lądu. Warto jeszcze poznać twórczość Chimamandy Adichie. Pozdrawiam Cię :)
OdpowiedzUsuńDopiero odkrywam afrykański egzotyzm i życzę sobie jeszcze więcej :-) kilkanaście lat temu miałam romans z iberoamerykańskim realizmem magicznym i przy okazji "Rybaków" przypomniałam sobie za co go kochałam i jak bardzo tęsknię za taką narracją :-) dziękuję za polecajkę :-)
UsuńTeraz to już nie ma zmiłuj (tak zachęcający post + wspomnienie w komentarzu o podobieństwie lektury do nurtu zwanego realizmem magicznym, którego jestem nieustającym wielbicielem)... zamawiam tę książkę od razu: teraz, zaraz, już!!! A do bloga będę regularnie zaglądał ;-) . -Łączę serdeczności! _Włóczykij.
OdpowiedzUsuń