Czy pomiędzy nalotami niemieckich bombowców można kochać, śmiać się i tańczyć fokstrota?

 


Autorka o swojej książce:


Pomysł na Drogą Panią Bird narodził się, kiedy wpadł mi w ręce egzemplarz magazynu dla pań z 1939 roku. To było cudowne odkrycie, dające wgląd w ówczesną epokę i świat — można w nim było znaleźć wszystko: od przepisu na duszony móżdżek jagnięcy po wskazówki, jak wydziergać na drutach kostium kąpielowy.

Tym, co mnie szczególnie zachwyciło, był kącik porad. Wśród setek listów, które przeczytałam, zbierając materiały do powieści, wiele wywołało mój uśmiech — na przykład pytania, jak sobie poradzić z piegami albo co zrobić, kiedy ludzie wpychają się do kolejki.

Przede wszystkim jednak uderzyła mnie ogromna liczba listów od kobiet, którym w niezwykle ciężkich czasach przyszło stawić czoło niewyobrażalnym trudnościom. Niektóre czytelniczki były samotne, nie widziały swoich ukochanych latami albo wiedziały, że nie zobaczą ich już nigdy. Inne związały się z kimś nieodpowiednim czy też „straciły głowę”, wpadły w kłopoty i nie miały do kogo zwrócić się o pomoc. Część doświadczała trudności, które zdarzają się także nam, tylko że w warunkach, jakie — mam nadzieję — nigdy się już nie powtórzą. Wiele prosiło o radę przy podejmowaniu decyzji, które miały zaważyć na całym ich życiu. Wyraźnie widać, że pisma kobiece z czasów wojny zapewniały czytelniczkom znacznie więcej niż tylko porady, jak przetrwać w trudnych warunkach, najlepiej wykorzystać racje żywnościowe, robić na drutach czy szyć, choć to wszystko były sprawy bardzo istotne. Odpowiedzi, których udzielały redaktorki, również mnie zaskoczyły. Nie ograniczały się bynajmniej do komunałów o tym, że należy zachować spokój i się nie poddawać. W większości wyrażały współczucie, dawały wsparcie i niosły praktyczną pomoc.

Powoli pisma z tego okresu stały się pomostem do świata, o którym chciałam napisać, inspiracją dla postaci, które chciały przemówić, i przygód, które chciały przeżyć.

Za każdym razem, gdy pokazywałam swój zbiór czasopism osobom, z którymi rozmawiałam o książce, z zachwytem patrzyłam, jak w ciągu kilku chwil pochłaniało je życie brytyjskich kobiet w czasie wojny.

Choć żyjemy w epoce cyfrowej, nadal wielu z nas zna, czyta i uwielbia kolorowe magazyny — wydaje się, że ich lektura pozwala cofnąć się w czasie. Gdy biorę do ręki czasopismo liczące niemal osiemdziesiąt lat, zawsze się zastanawiam, gdzie czytano je po raz pierwszy: czy w kuchni, tak jak ja czytam je teraz? A może pierwsza czytelniczka zerkała na nie ukradkiem podczas lunchu? Albo siedziała pochłonięta lekturą w autobusie, mijając zbombardowane ulice? Niewykluczone, że czytała na głos przyjaciółkom w schronie, żeby je czymś zająć podczas nalotu. Oczywiście nigdy się tego nie dowiem, ale w myślach czasami unoszę kubek z herbatą, pijąc jej zdrowie, i mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło.

Wiele listów, które pojawiają się w książce, zostało zainspirowanych korespondencją, artykułami i opowieściami opublikowanymi w tych właśnie czasopismach. Ich lektura skłoniła mnie do refleksji, okazała się poruszająca i zapładniająca, sprawiła, że mój podziw dla kobiet żyjących w tamtych czasach nie słabnie. Dla naszych matek, babek, prababek i przyjaciółek — kto wie, może któraś z nich przeczyta i polubi historię Emmy i Bunty. Wielkim zaszczytem było móc zajrzeć do ich świata, żeby przypomnieć sobie, jak niezwykłymi kobietami i dziewczętami były. 



A.J. Pearce - studiowała amerykanistykę na Uniwersytecie Sussex, pracowała jako dziennikarka, zajmowała się marketingiem. Mieszka na południu Anglii. Droga pani Bird, pełna ciepła i humoru opowieść o zwykłych Brytyjkach stawiającym czoło niemieckim nalotom na Londyn, jest jej debiutem. Autorka inspirowała się prawdziwymi listami wysyłanymi przez czytelniczki do gazet podczas II wojny światowej. Na podstawie książki powstaje serial telewizyjny. W przygotowaniu także sequel powieści.

 

Fragment powieści:


Kiedy zobaczyłam to ogłoszenie w gazecie, myślałam, że pęknę. Wprawdzie mimo irytujących starań Luftwaffe, przez którą wszyscy wciąż spóźnialiśmy się do pracy, dzień należał do całkiem udanych — upolowałam nawet cebulę, dobra wiadomość dla gulaszu — ale kiedy zauważyłam anons, chciało mi się skakać z radości.

To było jedno z tych paskudnych grudniowych popołudni, kiedy zaczyna się ściemniać, zanim w ogóle zdąży się zrobić jasno, i nawet dwie kamizelki pod paltem nie wystarczą, żeby się rozgrzać. Kwadrans po trzeciej siedziałam na górze w autobusie numer dwadzieścia cztery i kiedy chuchnęłam, z moich ust wydobył się obłoczek pary.

Pracowałam jako sekretarka w kancelarii adwokackiej Strawman’s Solicitors i właśnie wracałam do domu, żeby odpocząć przed nocną zmianą na posterunku straży pożarnej, gdzie pełniłam dyżur przy telefonie. Przeczytałam od a do zet wszystkie wiadomości w „Kronice Wieczornej” i teraz przeglądałam horoskopy, w które wprawdzie nie wierzyłam, ale co szkodziło rzucić okiem. Mojej najlepszej przyjaciółce Bunty gwiazdy obiecywały, że wkrótce czeka ją kupa szmalu, mnie natomiast niewiele miały do zaproponowania: „Niewykluczone, że twoja sytuacja wreszcie się poprawi. Szczęśliwa ryba: dorsz”.

I wtedy je zobaczyłam, w dziale „Praca”, wciśnięte między anons o tym, że potrzebna jest osoba do obsługi kotłów warzelnych z marmoladą (doświadczenie niewymagane), a informację o wakacie na stanowisku starszego brygadzisty w zakładzie szyjącym kombinezony (mile widziane referencje).

POSZUKIWANA MŁODA OSOBA: Launceston

Press Ltd., wydawca „Londyńskiej Kroniki Wieczornej”,

poszukuje młodej osoby do pracy w redakcji.

Oczekiwane: kompetencja, entuzjazm, pracowitość,

umiejętność pisania na maszynie (60 słów/min)

i stenografii (110 słów/min). Listy pilnie kierować

na adres: pani H. Bird, Launceston Press Ltd.,

Launceston House, Londyn EC4.

Nigdy w życiu nie widziałam wspanialszej oferty! Moim największym marzeniem (oczywiście nie licząc tego, żeby wojna się skończyła, a Hitlera spotkała możliwie paskudna śmierć) było zostać dziennikarką. A właściwie korespondentką wojenną, jak by powiedziały osoby obeznane z tematem. Od dziesięciu lat — to znaczy odkąd jako dwunastoletni podlotek odwiedziłam redakcję lokalnej gazety w nagrodę za napisanie poetyckiego potworka — śniłam o karierze reporterki. 


ZA MATERIAŁY PRASOWE DZIĘKUJĘ



Komentarze

  1. To musi być bardzo ciekawa książka. Zapisuję sobie jej tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapisz. Sama jej nie mam, ale myślę, że to jest takie właśnie literackie "coś".

      Usuń

Prześlij komentarz