Historia jest nocną zmorą, z której staramy się przebudzić – J. Joyce

 


Poprzednio było o Niemczech po I wojnie światowej. A teraz będzie mowa o Niemczech po 1945 roku. Można się tam przenieść za sprawą książki „W niemieckim domu”. Roma Ligocka – ambasadorka tej książki – napisała: „Dokładnie to pamiętam. To były moje pierwsze miesiące w Niemczech. Tak wtedy było”. 

Ten czas i wydarzenia, o których wspomina to koniec 1963 roku, kiedy to we Frankfurcie nad Menem odbywał się 2. proces oświęcimski.

Był to „(…) ponowny rozrachunek z przeszłością w aspekcie prawa i oceny historyczno-moralnej. (…) Na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu jeden byłych członków SS i jeden tak zwany więzień funkcyjny. Prokuratura oskarżyła ich, że w obozie zagłady Auschwitz brali udział w selekcji więźniów, których potem mordowano w komorach gazowych, rozstrzeliwano lub torturowano na śmierć. (…) 

Podczas trwającego piętnaście miesięcy postępowania dowodowego zeznawały osoby ocalałe żydowskiego i niemieckiego pochodzenia. Ich zeznania nie pozostawiały wątpliwości co do ogromu winy i okrucieństwa oskarżonych. Ale ci milczeli lub zaprzeczali. 

Nie słychać było wyrazów skruchy, powoływano się na zasadę dyscypliny wojskowej. W imieniu oskarżonych przemawiali obrońcy, a ci przedstawiali swoich klientów jako ofiary dyktatury. 

Orzeczono sześciokrotnie karę dożywotniego więzienia, dziesięć lat pozbawienia wolności dla nieletniego (oskarżony Hans Stark miał tylko 19 lat, kiedy przyjechał do Auschwitz) i dziesięć wyroków więzienia na okres od trzech i pół roku do czternastu lat. Trzech oskarżonych uniewinniono z powodu braku dowodów. Wpływ na złagodzenie wyroków miało powołanie się na stan wyższej konieczności związany z obowiązkiem wypełniania rozkazów.

Wyroki te w przeważającej mierze odebrane zostały przez opinię publiczną jako zbyt łagodne, były jednak zgodne z obowiązującymi ramami prawnymi. (…)

Proces oświęcimski był pierwszą poważną publiczną konfrontacją ze sprawcami mundurach (…) i stanowił ważny wkład w konfrontację z niedawną przeszłością. Zło otrzymało nazwiska i twarze, wiek i adresy. Władza sądownicza zajęła się tym, czym nie potrafiły lub nie chciały się zająć społeczeństwo, polityka i historiografia: konkretnym wyjaśnieniem, w jaki sposób Niemcy na skalę masową mordowali ludzi i jak działał przemysł śmierci. Hannah Arendt stwierdziła, że proces ten ukazał niemieckiej i międzynarodowej opinii publicznej całościowy obraz obozu zagłady Auschwitz. Holokaust przeniknął do świadomości społeczeństwa jako budzące zgrozę okrucieństwo”*.

W to wydarzenie historyczne, autorka „W niemieckim domu” – Annette Hess – wplotła losy swojej fikcyjnej bohaterki, Ewy. Jest ona pracownicą biura tłumaczeń i jeszcze przed rozpoczęciem procesu dołączyła do zespołu prokuratorskiego, by tłumaczyć zeznania świadków. Zderzenie tej młodej dziewczyny, która nigdy wcześniej nie słyszała o Auschwitz, w której rodzinnym domu temat wojny był tematem nieobecnym - z wielką historią, z okrucieństwem, które przybiera realne formy, dokonuje rewolty w jej życiu. Zaczyna weryfikować postawy rodziców, coraz bardziej rozumieć oszalałego z rozpaczy przyszłego teścia i czasami wręcz oschłego narzeczonego, swój naród zaczyna wiedzieć w inny, szerszy, wyraźniejszy, sposób. Wraz z pracą nad tłumaczeniami zaczyna dojrzewać do myśli, że ważniejsze od tego co tu i teraz jest to, co człowieka do tego miejsca doprowadziło. Tragedia więźniów Auschwitz pokazała tragedię jej domu, jej rodziny - wystarczyło zacząć wypytywać rodziców o ich wojnę, o nich w tamtym czasie, o czas sprzed otwarcia całkiem nieźle prosperującej restauracji. I wraz z odrywaniem nieznanych kart historii swoich rodziców uświadamia sobie, że „Niemiecki dom” to tak naprawdę nie nazwa restauracji, a określenia dla każdego niemieckiego domu, którego mieszkańcy otarli się wtedy o historię – bez względu na to, po której stronie barykady by nie stali. Bo nie ma niemieckiego domu bez, choćby najmniejszego, śladu wojny.

Bez wątpienia jest to książka odważna. Jest to książka, która nie boi się pokazać buty oskarżonych, bólu wyzwolonych, niedowierzania współczesnych czy mechanizmów zakłamywania przeszłości, a nawet wybielania swojej w niej roli. I jest to książka, która za wieloma innymi mówi, że: „Człowiek może wiedzieć o Auschwitz wszystko. Ale zobaczy na własne oczy, to całkiem inna sporawa” (s. 341).       


*z materiałów prasowych WL.   



ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ



Komentarze