(...) luzowanie nici własnej tożsamości (...) - J. Butron, Wyznanie, s. 186.



Na polskim rynku księgarnianym pojawia się właśnie najnowsza powieść Jessie Burton. Choć pisze ona powieści określane jako obyczajowe czy kobiece, wymagające od odbiorcy swoistej wrażliwości, daleko im do tych prostych, zmierzającej do dobrego zakończenia, w których to bohaterowie „żyli długo i szczęśliwie”. 

W „Miniaturzystce” pokazała skomplikowany świat Holandii doby kolonizacji, rozwoju handlu, kiedy to kobiety były dodatkiem do surowego świata mężczyzn, w którym wrażliwość mylona była ze słabością. Z kolei „Muza” to historia o tym, co się dzieje, kiedy sztuka staje się życiem i kim się staje człowiek, który myśli, że jest jedynie (aż) kreacjonistą. 

Tym razem oddała do rąk czytelnika „Wyznanie” – powieść niby o macierzyństwie, niechcianej ciąży, ciąży wytęsknionej czy o dziecku utraconym, ale jak dla mnie to powieść o miotaniu się, szukaniu siebie, lęku przed pewnymi pytaniami i odpowiedziami na nie. Bo i owszem – bohaterkami są kobiety, a ich punktem centralnym jest rola matki (ich czy osób im bliskich), ale staje się to sytuacją wyjściową do spraw szerszych, niekoniecznie z kwestiami rodzinnymi związanych. Mamy tu dwie płaszczyzny czasowe – lata 80.XX wieku i rok 2018. Mamy pięć kobiet. I wszystkie czytelnik spotyka w momencie przełomowym ich życia: konfrontacji z własną seksualnością, kryzysu twórczości, przyjęcia własnej starości i ograniczeń ciała, samotności i pustki, obciążenia rodzinną rutyną czy rozczarowania dotychczasowym życiem i sobą. Wszystkie te kobiety muszą zaakceptować to pytanie: co teraz? - i wcześniej czy później na nie odpowiedzieć. Ta powieść jest nieoczywista. Czytelnik, który szuka w prozie czegoś więcej niż zgrabnie skonstruowanej fabuły czy wiarygodnych bohaterów, będzie musiał się wczytać w podane sceny, dialogi i postacie. A wtedy ujrzy odwieczne pragnienia: bliskości, akceptacji, samorealizacji, zrozumienia, rozrachunku, patrzenia w przyszłość.

Jak zwykle w przypadku Burton jest tu konsekwencja i spójność fabularna, jest wiarygodność bohaterów, świata przedstawionego czy tła społecznego. Ale na pewno nie jest to powieść rewizjonistyczna, rozrachunkowa, poddająca ocenie pewien kod myślowy czy kulturowy – a tak wciąż widzę „Miniaturzystkę” czy „Muzę”. Nie można zaprzeczyć: ten tekst wpisuje się w aktualne problemy społeczne: kwestię szeroko rozumianej wolności, dyskusje o płciowości, oczekiwań względem kobiet, solidarności z drugim człowiekiem. I może dlatego nie lubię żadnego z bohaterów – bo są wiarygodni, bo mają tyle samo pozytywnych co negatywnych cech (czyli są bardzo ludzcy, a nie upoetyzowani), bo ich wybory nie są (chyba) moimi wyborami, bo są okrutni (choćby względem siebie) w swoich sądach czy kolejnych krokach – a okrucieństwo odrzuca.  

Więc tak: autorka oddała do rąk czytelników ważny tekst, tak: ponownie szuka odpowiedzi na kluczowe pytania, tak: nie jest to tekst ku rozrywce i relaksowi, tak: wymaga od czytelnika cierpliwości. Ale nie jest to mój tekst – i nie wiem dlaczego. Jeszcze nie wiem.



 

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA POWIEŚCI DZIĘKUJĘ


WYDAWNICTWU LITYERACKIEMU 



Komentarze