[Reporter] mówi o ludzkim cierpieniu, upokorzeniu, strachu i pogardzie. O niesprawiedliwości, nierównościach, wyzysku. Jest mądry nie swoją mądrością. - W. Tochman




    Wydaje się, że dwóch określeń „literatura piękna” i „literatura wysoka” używa się zamiennie w odniesieniu do tekstów wymagających obycia kulturowego, znajomości ukrytych tropów, aluzji, odczytania symboli czy wyczucia języka i jego niejednoznaczności. Można zadać pytanie, czy nie doszło do jakiegoś „upotocznienia” tych nazw? A co jeszcze z literaturą popkultury? 

Oczywistością już chyba jest, że zdecydowanie innej świadomości czytelniczej od odbiorcy wymaga (przypominają się tu dwa pojęcia z teorii literatury: czytelnik modelowy i czytelnik wirtualny) proza Dostojewskiego, Dukaja, Bronte, Tokarczuk, a nawet Szymiczkowej – ich spokojnie zaliczam sobie do pierwszej grupy, a innej Christie, Zafona, Chmielewskiej czy Puzyńskiej – te nazwiska widzę przy tzw. literaturze popularnej. Są tu inne poziomy struktury budowy świata przedstawionego, inne walory językowe, a nawet inne sposoby kompozycji tekstów. Jedne wymagają skupienia, uwagi, wydobywania wielu sensów ukrytych, ostrożności w ich odbiorze i interpretacji, a inne zaś nastawione są nie tyle na estetykę, co na rozrywkę w najczystszej postaci; jedne mają na uwadze również rozwój intelektualny i emocjonalny czytelnika, a inne odczuwanie przez niego przyjemności z obcowania z czytanym tekstem.   

Jednak w dobie renesansu literatury faktu – gł. reportażu i biografii – należałoby chyba przypomnieć, że teksty z pogranicza publicystyki i dziennikarstwa spokojnie zaliczyć można do literatury wysokiej, ale pięknej już raczej nie. Nie bazują one na skomplikowanej, misternie poprowadzonej fabule, nie wciągają w skrupulatnie rozpisany świat przedstawiony, nie kuszą walorami językowymi, a ich siłą jest siła dokumentu, faktu, nad którym się pochylają i siła dokonywanej rewizji. 

Kapuściński w swoim „Imperium” rozprawił się z mechanizmem władzy Stalina, nie dotykając struktur władzy, a opisując jej skutki, bez pominięcia danych statystycznych; Moczarki w „Rozmowach z katem” nie oszczędził opisu rozbryzganego na chodniku getta mózgu, nie po to, by epatować naturalizmem, ale by pokazać skalę ludzkiej bezduszności i oswojenia (zobojętnienia) ze złem – a to tak bliskie jest temu, co na temat banalności zła napisała Arendt; Krakauer autentyczną opowieścią drogi pokazuje, że prawdziwe życie zaczyna się po życiu, po rezygnacji z tego, co życiem zdawało się jedynie być, wtedy to ponoć człowiek spotyka siebie najprawdziwszego; Tochman pyta o granice ludzkiego cierpienia i przywraca wartość każdego ludzkiego życia… 

Przykłady można mnożyć. I w pewnym momencie już chyba nie jest ważne, czy tymi tekstami się jest w getcie warszawskim, w Ukrainie umierającej szalejącym kiedyś głodem, czy scala się kości ofiar wojny w Bośni – chodzi o prawdę w najczystszej postaci. I jak literatura piękna pokazuje prawdę o świecie czy człowieku, odsłania mechanizmy relacji, procesy przemian oraz miejsce jednostki w pajęczynie zależności, tak literatura dokumentalna pozostawia jeszcze miejsce na ocenę tych zdarzeń – żonglując autentycznymi wydarzeniami i bohaterami, obdziera czytelnika z pewnej strefy komfortu, w której może zrodzić się wątpliwość typu: „To nie jest prawda”. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak się z tym skonfrontować. I w tym jest siła literatury faktu – w tym, że nie można pozostać obojętnym, udać, że się nie wydarzyło, nie miało miejsca. Było i zaistniało. 

I to jest najwyższy poziom literatury – pokazanie świata takim, jakim jest, a nie jakim sobie wykreował czy zmyślił pisarz; to pełne odsłonięcie tego, co sobie człowiek tutaj zorganizował, jak się urządził i jak bardzo urósł w zachwycie nad samym sobą. Możliwości literatury pięknej zdają się do tego być zbyt wyrafinowane, subtelne. Bułhakow w moim ukochanym „Mistrzu…” napisał, że „(…) fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem” – i dlatego, gdy wzniosą się na wyżyny przekazu tak bardzo bolą w oczy. Dla mnie literatura piękna rozwija duchowo, wysoka – rozwija, ale i rewiduje, kreśli światy, ale podejmuje nawet (a może przede wszystkim) burzliwe dyskusje. Z kolei popularna pozwala odetchnąć – i chwała jej za to! Tylko może warto czasem nie mieszać pojęć – bo aż na końcu języka ma się to Husserla „ Z powrotem do rzeczy!”

Komentarze