(…) miejsce tych czarownych, przejmujących dźwięków zajmie przemoc (s. 105).
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Żeby było jasne: nie lubię literatury francuskiej, nie podoba mi się
brzmienie tego języka i chyba nigdy z premedytacją, z „zaplanowania” nie
zdecydowałam się na film w tym języku. Ale właśnie zrobiłam wyjątek. Skuszona
rekomendacjami Wydawnictwa Literackiego przeczytałam malutką książeczkę
„Zbrodnia hrabiego Neville’a” belgijskiej pisarki Amelie Nothomb. I była to
lektura wielce intrygująca.
Zacznę może od tego, że tu wszystko odbiega od
tego, co lubię. Bo od historii o życiu arystokracji wolę opowieści o ludziach z tłumu, jednych z
wielu; bo już format książki sugeruje, że wielkiej intrygi być tu nie może; bo
tytuł już zdradza istotę fabuły; bo sam język – pełen ironii i kpiny – obdziera
opowieść z powagi, rangi i wprowadza zgrzyt między tytułem (oczekiwaniami
zbudowanymi tytułem) a formą podania opowieści… I jak dla mnie tu właśnie tkwi
tajemnica historii – w ironii.
Bo tekst o tym, jak tytułowy hrabia po poważnym
potraktowaniu przepowiedni pewnej dość ekscentrycznej wróżki planuje dokonać –
na wydawanym przez siebie przyjęciu - przewidzianej zbrodni, zmienia się w
farsę i groteskę. Hrabia Neville nie broni się przez wróżbą, nie wydaje mu się ona
niedorzecznością, lecz wręcz przeciwnie: choć jest dziwna, wierzy w jej sens i
planuje, jakby ją tu wypełnić – a nie uciec przed nią. Od momentu spotkania z
wróżbitką jego myśli zajmują analizy sposobu dokonania mordu, tworzenie klucza,
zgodnie z którym powinien wybrać ofiarę i wypełnić swoją misję, szuka w
przeszłości arystokratycznych kręgów, których jest członkiem, podobnej historii.
Jednym słowem: wypełnienie tego jakże absurdalnego „zadania” pochłania go w całości. Oto pierwsza ironia – absurdalnie biernie poddanie się szalonej sugestii.
Drugą
można wyczuć w sposobie narracji. Powaga, chwilami wręcz patos, w snuciu
narracji o dylematach i wewnętrznych torturach hrabiego, usilne udowadnianie
samemu sobie, że jego przyszły czyn ma sens, szukanie jego potwierdzenia w
opowieściach o Hiobie, Agamemnonie, czy „Zbrodni lorda…” Wilde’a, sprawiają, że całą tę opowieść czytelnik widzi niczym
farsę, scenę ujrzaną w krzywym zwierciadle – im bardziej poważny jest bohater,
tym bardziej czytelnik z niego kpi i szydzi, dostrzegając nonsens jego
zachowania. Ot, los puszcza oko do hrabiego, a on – ślepo idąc za jego wyrocznią
- nie widzi tego. A cała fabuła jest tak poprowadzona, że nawet opis starych konwenansów
klasy dawno mającej za sobą swoją świetność, nie pozbawiają opowieści parodii i
prześmiewki.
Choć ta książka ma 112 stron jest „puszczanym do odbiorcy oczkiem”:
licznymi aluzjami do historii literatury i kultury europejskiej, do
oklepanych sloganów o naturze ludzkiej, przesadnym patosem w mówieniu o absurdach widocznych gołym okiem. I
nie trzeba być wielce literacko obytym czytelnikiem, by przednio bawić się tym prześmiewczym
tekstem. Ja zachęcam do tej zabawy (choć to nie jest w pełni tekst w MOIM
guście:)).
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
Zaintrygowałaś mnie, aż nabrałam ochoty, żeby to przeczytać! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/