Ogrodowy zawrót głowy...

 





        W „Ostatnim” Maja Lunde napisała: „(…) rytuały są proste i przyziemne. Podobają mi się. Przyroda to świętość. Koczownicy (…) czczą ziemię, po której stąpają, i niebo rozciągające się nad ich głowami. Wierzę, że wszystko w naturze ma duszę. Jest w tym jakiś sens (…).” (s. 60) 

        Można zauważyć, że pandemia i przymusowa izolacja wytworzyły w ludziach dwa mechanizmy: jedni zamknęli się w sobie, uciekli do wnętrza, nie wiedząc, jak się zorganizować, kim się stać w tym przymusowym zamknięciu, a drudzy – skoro oni nie mogą wyjść do świata zewnętrznego – zaprosili „zewnętrze” do siebie: w przedpokoju znaleźli kąt do ćwiczeń, kucharza z ulubionego baru zaprosili do własnej jadalni,  teatry, galerie, wernisaże i spotkania promocyjne odkryli w sieci, a parkom, ogrodom, klombom udostępnili własne mieszkanie – Internet zalała wręcz fala zdjęć, jak wielu szuka natury wokół siebie, jak jałowe dotąd lokale zmieniły się w prywatne oazy zieleni, jak pragną, by przyroda (dotąd przez wielu lekceważona) zamieszkała z nimi. W tym duchu właśnie utrzymane jest założenie pracy Mary Reynolds „Ogrodowe przebudzenie. W trosce o ziemię i nas samych”. Z pozoru mogłoby się wydawać, że jest to książka o mądrości natury, jak to ona sama najlepiej wie, jak się bronić przed zakusami człowieka, jak niebezpieczna jest ingerencja człowieka w ekosystem czy nanoszenie zmian w przestrzeń od prawieków samodzielnie się organizującą. Tak, te tematy autorka również porusza. Ale wydaje się, że punktem zasadniczym tej książki to kontynuacją słów: „Ludzie czasami przez całe życie szukają miejsc, do których należą, miejsc, gdzie czują się jak w domu”. Autorka wykazuje, że w szukaniu i znajdowaniu idealnego miejsca dla siebie i harmonii z naturą nie należy kierować się projektowaniem czy intelektem, a intuicją i wewnętrznym głosem, których w człowieku nie zabiły nawet lata przemysłu i cywilizacji. To w ludzkiej naturze tkwi sedno prawd przekazywanych przez przodków: znaczenie symboli czy miejsc świętych, nie do końca wyrazistej granicy między sacrum a profanum, potrzeby kontaktu z tym co pierwotnie piękne, konieczności wsłuchania się w język natury, rangi przeniknięcia gry światła i koloru, a nawet dostrzeganie (i zaakceptowanie) matematycznej doskonałości jak i precyzji w dziele Matki Natury. Reynolds w tej książce przekonuje, że miejscem idealnym dla człowieka i roślin, które kochana nie jest to, które on – człowiek – sobie wybrał, a to, które wybrała natura. I jedną z największych zbrodni jest ingerencja w ten klucz, a naiwnością człowieka myślenie, że taki kod można złamać. Idąc dalej, autorka wyjaśnia, że problemem tych wszystkich zakładanych ogrodów, pełnych drogich roślin wymagających skomplikowanej pielęgnacji, a rozlokowanych ręką architekta nie jest brak światła czy nieodpowiednie nawodnienie, lecz rozmieszczenie niezgodne z „pierwotnym wyborem” – bo nie bez powodu gdzieś był święty gaj, źródło życia, polana zakochanych, miejsce kaźni czy samotnia. Tym samym Reynolds stoi na stanowisku, że piękna i głębi przyrody człowiek nie znajdzie tam, gdzie tego nigdy nie było i zaistnieć nie mogło. To natura najlepiej wie, gdzie może w pełni się rozwinąć i rozkwitnąć. A cywilizacja, choć poczyniła kroki milowe, klucza do rozumienia przyrody nie zmieniła, ani nie do końca jeszcze zrozumiała. 

        I szczęśliwcem jest ten, kto to zaakceptuje i z tym odwiecznym zewem natury będzie się rozgaszczał w sąsiedztwie przyrody. Jest szansa, że wtedy uda mu się znaleźć spokój i wytchnienie, których tak bardzo dziś poszukuje.           



ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ



Komentarze