(…) zagłębiałam się w labiryncie istnień węszonych (s. 19). – M-H. Lafon, Nasze życie

Okładka książki Nasze życie


     Co to znaczy „opisywać”? Co to znaczy „snuć opowieści”? Czym jest obrazowanie słowem? Wydaje się, że to powoływanie do teraźniejszości – zdarzeń, ludzi, emocji, relacji czy miejsc. To kreowanie, tworzenie i ustanawianie światów równoległych. Ten dar posiada narratorka-bohaterka mini-powieści „Nasze życie” wydanej 25.09 przez WL. 
    Akcja tej miniaturki prozatorskiej rozgrywa się we współczesnym Paryżu, a punktem wyjścia jest króciutka scena rozgrywająca się między klientką a kasjerką jednego z osiedlowych supermarketów. Pierwsze z nimi spotkanie wydaje się być chaotyczne, rwane, a nawet niewyraźne – oto kobieta opowiada, że stoi na wprost drugiej kobiety, schyla się, podnosi coś z ziemi i podje tamtej. W następnej sekwencji okazuje się, że tym czymś jest portfel, z którego wysunęły się dwa zdjęcia i choć styczność tych kobiet trwa raptem kilka sekund, obrazy wspomnianych zdjęć objawiły swoją tajemnicę. 
      I w tym punkcie następuje coś, co niektórzy nazywają „ekspozycją utworu” – w jednym punkcie spotykają się najważniejsze postacie, ich osobowości (choćby podane strzępkowo) i ten detal, który pchnie fabułę ku rozwojowi oraz napięciu. Bo te zdjęcia pozwalają narratorce na snucie opowieści, na sianie przypuszczeń, wymyślanie życie właścicielki i postacie ze zdjęć, na podawanie tak śmiałych hipotez, że zaczyna się w nie wierzyć. Tylko, że czytelnik odnosi wrażenie, jakoby narratorka wpadła w swoją własną pułapkę: wymyślając życie Gordany (historię jej emigracji, ewentualnego macierzyństwa, miłości, namiętności, kalectwa, pozycji w pracy, stosunku do innych ludzi), zmusiła siebie do równoległego snucia opowieści o sobie: swoich losach, romansach, odpowiedzialnościach, sympatiach, relacjach, nadziejach, zawodach, żalach czy radościach. I choć niejednokrotnie są to gorzkie, ocierające się o banał, diagnozy (bliscy odchodzą, kochani mogą zdradzić, samotność boli, więzi trudno utrzymać, a niezagojone rany pieką jak przed laty), nie można wyzbyć się przekonania, że Jeanne opowiada nie tylko ewentualne losy Gordany, nie tylko siebie, ale każdego innego człowieka. 
         Bo między wierszami stawia ona diagnozę, wszyscy jesteśmy częścią jakiegoś uniwersum – zbudowanego z codzienności pełnej detali (zdjęć, wspomnień, skojarzeń, sugestii). Człowiek tworzy wspólnotę w wielkim kosmosie relacji i interakcji, proza życia może być przyczynkiem do małych-wielkich rozrachunków, do wykazania, jak bardzo jednostkowość wpływa na wspólnotowość.     Najważniejsze w tej opowieści wydają się być więzi – autentyczne, znane, jawne, a przede wszystkim te ulotne, chwilowe, tymczasowe (z metra, z momentu płacenia za zakupy, podglądania czytanej przez drugiego książki). I może być tak, że u kresu życia najbardziej będzie się pamiętać te detale i zwyczajności, powszedniości. „(…) w rutynowych czynnościach, które pozwalają przetrwać czas, cierpienia i życie, jest coś uspokajającego (…) poranne gesty, które wprowadzają w dzień, porządkują świat i których brakuje, kiedy coś je uniemożliwi, coś nam przeszkodzi, najtrudniejsze ze wszystkich do dzielenia się z drugą osobą (s. 58 – 59).                        


ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA POWIEŚCI DZIĘKUJĘ 
Znalezione obrazy dla zapytania wydawnictwo literackie LOGO

Komentarze