(…) mogłoby to być i nawet Twoje milczenie, byleby przy mnie (s. 147) –Ireneusz Morawski, Mariola Pryzwan, Tylko mnie pogłaszcz... Listy do Haliny Poświatowskiej
A jednak potrzeba mi twoich słów i trzeba twojej
pamięci. Pamiętaj o mnie, dobrze? Może będę się mniej bała, może będę usypiała
spokojniej... Oraz: Są takie noce, przyjacielu, kiedy świat się kończy.
Świat odchodzi i zostawia nas z rozszerzonymi źrenicami i bezradnie
opuszczonymi rękoma.
Tak w wydanej po
raz pierwszy w 1967 roku, nakładem krakowskiego WL, „Opowieści dla przyjaciela”
zanotowała Poświatowska – filozof, poetka, tłumaczka, autorka kilku dramatów i
całej masy listów, które z uporem do licznych znajomych pisała przez całe swoje
krótkie życie. Tym tajemniczym, tytułowym „przyjacielem” jest Ireneusz Morawki
– polonista, literat, którego Poświatowska poznała jeszcze w czasie swojego
„częstochowskiego” okresu. Ich emocjonalna zażyłość, ostudzona przez pobyt
Poświatowskiej w USA i późniejszy wyjazd do Krakowa, stała się przyczynkiem do
tego autobiograficznego przekazu. Ale nie tylko ta pozycja świadczy o
uniwersalizmie czy sile ich relacji. Poza nią są jeszcze listy. Cała masa
listów – bo Poświatowska z nich „słynęła”.
I całkiem niedawno nakładem
Prószyńskiego i S-ka ukazał się zbiór listów – „Tylko mnie pogłaszcz…(…)” - jakie
przez lata wysyłał do poetki Morawski. Były one nie tylko odpowiedzią na jej wiadomości,
ale są również „dowodem” na „epistolarne inicjatywy” autora „Spotkania z Marią”.
W zbiorze tym są listy i długie i krótsze, poważne i o lżejszej tematyce,
okraszone aluzjami politycznymi i literackimi (ta jest rozbrajająca: „Szkoda,
że nie było Pani na tym zjeździe. Rewelacyjne wiadomości. muzyka skończyła się
definitywnie jeszcze w dziewiętnastym wieku. Znalazł się także pewien
optymista, który dość hałaśliwie obwieszczał nieśmiertelność jedynie poezji.
Sam starał się być poetą. Idąc dalej, określił on nawet charakter przyszłej
twórczości poetyckiej. Mieliśmy ubaw do pasa. Stwierdził on, że domeną w poezji
jest pointa, a największe poematy za lat sto czy dwieście to będą tylko trzy
pointy: na początku pointa, w środku pointa i na końcu też. Ciekawe? Potem
ryczał szerokim gardłem: – Ja sobie nie życzę, żeby ktokolwiek zrozumiał moje
wiersze, bo moje wiersze muszą być mózgowe. – Mój komentarz: Najgorzej, to jak
się komu pomiesza mózg z siedzeniem”), są nawiązania do domowego zacisza, pracy
zawodowej, akademickiej, a nawet sytuacji zdrowotnej – bo problemy z nim są
jednym z kilku tematów, które połączyły tych literatów.
Z tekstów tych wyłania
się Morawski-erudyta, sypiący aluzjami literackimi, bawiący się konwencją
gatunkową listu, chętnie sięgający po powiedzenia i łacińskie aforyzmy,
prowadzący grę słowną (oto jej przykład: „(…) jest taki Polski [sic!], Poświatowski
Pazur. Trzy P. Przepraszam Panią. Teraz lepiej, bo pięć”), otwarcie mówiący o swojej
pracy literackiej, jak i wypowiadający się na temat sukcesów oraz planów Poświatowskiej.
Uważny czytelnik z łatwością wychwyci ton szacunku, dyskrecji, koleżeńskiego
zaufania; zauważy przejście z formy oficjalnej na intymną i przyjacielską.
Z przedmowy
można się dowiedzieć, że przez lata Poświatowska – widząc kunszt , artyzm we
frazowaniu i w literackości ujmowania w słowa własnych myśli i emocji - namawiała Morawskiego do opublikowania tych
tekstów, jednak on uporczywie odmawiał, a wydaną przez poetkę „Opowieść…”
potraktował ze sporą rezerwą, co dobitnie świadczy o znacznym ochłodzeniu ich
relacji. Dlatego niniejsza pozycja mogła ukazać się dopiero po śmierci prozaika,
z inicjatywy jego żony i Marioli Pryzwan – jednej z ważniejszych polskich
biografek.
I ja, pasjonatka pióra Poświatowskiej, muszę śmiało przyznać, że
dzięki „Tylko mnie pogłaszcz…(…)” mam pełniejszy, jaśniejszy obraz poetki;
kilka plam powoli się zapełnia.
ZA WERSJĘ PRASOWĄ KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
Po prostu kocham tę autorkę <3
OdpowiedzUsuń