(…) Akcja powieści toczy się w mrocznych czasach (...) - Kristina Sabaliauskaitė
Przy okazji wydania II tomu "Silva rerum" Wydawnictwo Literackie podsyła do przeczytania wywiad z autorką tej świetnie przyjętej przez czytelników jak i krytyków powieści historycznej. Zachęcam do lektury.
O polsko-litewskiej
historii, Wielkiej Dżumie i Wodzie Marszałkowej rozmawiamy z Kristiną
Sabaliauskaitė, autorką powieści Silva rerum II. Szlachecka saga, opisująca
pasjonujące dzieje rodziny z Rzeczypospolitej Obojga Narodów, na Litwie
doczekała się aż 46 wydań, osiągając nakład 250 000 egzemplarzy. Podbiła także
serca polskich czytelników, którzy coraz częściej zwiedzają Wilno śladami rodu
Narwojszów, poznając barokową scenerię ich awanturniczych przygód, dramatów,
namiętności i poświęceń. Kristina Sabaliauskaitė jest doktorem historii sztuki,
w jej żyłach płynie krew polskich przodków.
Z okładki Silva rerum II patrzy na nas Kostucha, a
pierwsza strona wrzuca nas w sam środek 1707 roku.
Są to czasy Wielkiej
Wojny Północnej na Litwie i Wielkiej Dżumy. Wilno straszliwie ucierpiało z
powodu zarazy. Nieznany rochita pochował wówczas ponad 20 tysięcy ludzi, piszę
o tym w powieści w ślad za wieloma źródłami historycznymi. Na Żmudzi wymarło
prawie dwie trzecie populacji. Na okładce widnieje więc Królowa Śmierć z
wileńskiego kościoła Św. Piotra i Pawła na Antokolu. Z kosą w ręku tropi korony
i mitry. Ten kościół jest związany z epidemią dżumy także poprzez obraz
Najświętszej Marii Panny, protektorki przed morowym powietrzem. Akcja powieści
toczy się w mrocznych czasach, ale bynajmniej nie jest wyłącznie tylko
mroczna... Trochę jak w kościele Św. Piotra i Pawła – tu Kostucha, a tuż obok
anielskie piękno. Chciałam pokazać wojnę i dżumę nie na polu bitwy, ale z
innych perspektyw, na przykład z punktu widzenia samotnej szlachcianki, przez
której dwór wędruje nieprzyjacielska armia.
Obok wielkiej Historii dzieją się tu małe, równie
pasjonujące mikrohistorie drobnej szlachty, magnatów, innowierców, mieszczan,
chłopstwa, cudzoziemców. Skąd czerpała pani tak drobiazgową wiedzę na temat
codziennego życia w XVIII wieku, niderlandzkich podróży i szulerni, studenckich
burd, mody, kawy sprzedawanej w aptekach jako środek przeczyszczający, kawioru
na stołach Radziwiłłów, zwyczajów wileńskiego półświatka, tajemnic alkowy szlachcianek
czy Wody Marszałkowej…
Czasami, żeby
napisać jedno zdanie muszę przeczytać 50 książek naukowych. Jestem z zawodu
historykiem sztuki więc instrumentariusz badawczy mam dobrze wyćwiczony przez
długie lata akademickie. Przede wszystkim jestem wdzięczna polskim historykom
oraz historykom sztuki i ich wspaniałym opracowaniom tematów życia codziennego,
obyczajów, podróży. Od trzydziestu lat towarzyszą im też historycy z Litwy.
Wszystkie te książki naukowe czytam już od wielu lat, a w dodatku często podróżuję
do miejsc, które opisuję. Staram się dowiedzieć wszystkiego, nawet tego, jaki
kształt ma klamra w pokoju, w którym toczy się dialog, chociaż nie będę jej
opisywała. Pojechałam nawet do Paryża, żeby powąchać Wodę Marszałkowej – jest
tam wyjątkowe miejsce, w którym przechowuje się aromaty sprzed stuleci.
Znaczna część akcji Silva rerum II rozgrywa się w
Wilnie. To powieść o tym mieście, w jakiejś mierze jego beletrystyczna
biografia. Gdy stareńka Urszula Birontowa opuszcza je na zawsze, zostawia za
sobą „dogorywające miasto żałoby, miasto bez duszy, miasto umarłych”. Jakie
miejsce barokowe Wilno zajmowało na mapie Rzeczypospolitej Obojga Narodów i
ówczesnej Europy?
Wilno jest jak
Feniks – ciągle odrodza się z popiołów i największych tragedii. Najgorsze czasy
przeżyło podczas carskiej i sowieckiej okupacji, kiedy znaki historii oraz
tożsamość miasta były systematyczne niszczone. Wieki siedemnasty i osiemnasty,
nie bacząc na wojny, epidemie czy pożary, to czas kulturalnego rozkwitu miasta.
Dzisiaj panicznie obawiamy się uciekinierów, migrantów, lecz imigranci bywają
różnego rodzaju, a historia Wilna od czasów Giedymina, który zaprosił
rzemieślników i handlarzy z całej Europy i przywitał Żydów, wiele zawdzięcza
właśnie imigrantom. Czym byłoby Wilno bez przyjeżdżających tu profesorów
uniwersyteckich, bez Karaimów i Tatarów od czasów Witolda, bez hiszpańskich
prawników, włoskich artystów i rzeźbiarzy z Ticino, bez niemieckich złotników,
bez Jana Krzysztofa Glaubitza, bez Georga Forstera, bez Francuzów i
Austriaków... Uciekali od prześladowania religijnego, od konkurencji w
rzemieślniczych gildiach i nagle trafiali do dość liberalnego, młodego miasta,
w którym magnaci mieli sporo złota i wyobraźni, aby składać im zamówienia. I
tu, w swobodnej atmosferze zaczynali tworzyć cuda, stawali się wilnianami. Duch
liberalizmu i koegzystencja kultur były tak potężne, że świątynie prawosławne
nabierały katolickich cech wizualnych, luteranin mógł być ojcem chrzestnym
niemowlęcia katolika, a Żyd świadkiem na ślubie luteranina. Wilno traciło swoją
prawdziwą tożsamość tylko w tych okresach, kiedy autorytarne reżimy próbowały
go „oczyścić”, ograniczyć do kulturowego „standardu jednej nacji” – czy byli to
Rosjanie w czasach carskich, czy Polacy w okresie międzywojennym, czy też
Litwini po II wojnie światowej. Bo Wilno jest tym, czym jest. Wolną, trochę
prowincjalną mini Europą pośród litewskich puszcz. Jest jak polifoniczny chór,
w którym każda narodowość śpiewa we własnym języku, ale melodie są podobne... I
w tym tkwi jego niepowtarzalny urok.
Turyści mogą zwiedzać dziś Wilno trasą bohaterów i
wydarzeń opisanych w pani powieści. Co mogą zobaczyć podczas takiej wycieczki?
Moje książki stały
się tak popularne, że wilnianie podczas wycieczek na Starówce zaczęli pytać
przewodników o miejsca opisane w Silva rerum. Tutejsze biuro turystyczne
poprosiło mnie zatem o stworzenie takiej powieściowej marszruty. Nakreślając
trasę, starałam się uniknąć tradycyjnych klisz literackich wycieczek i
powtarzania fabuły powieści. Podczas wycieczek można dowiedzieć się wszystkiego
o historii budynków, dziełach sztuki, a także wydarzeniach, z których czerpałam
natchnienie. O wszystkim, co podczas pisania, pozostało „za kadrem”. Cieszę
się, że nadal są to jedne z najpopularniejszych wycieczek po Wilnie i coraz
więcej turystów z Polski interesuje się nimi.
Wielką atrakcją jest także pomnik Barbary Radziwiłłówny….
Ale nie jest on
częścią wycieczek szlakiem Silva rerum. To element projektu „Wileńskie rzeźby”,
w którym pomniki przemawiają tekstami i głosami litewskich pisarzy. Moim głosem
mówi rzeźba Barbary Radziwiłłówny na ulicy Vokiečių, Niemieckiej. Swoją mowę
zaczyna po polsku, cytatem z listu do Zygmunta Augusta. Chciałam odtworzyć
prawdę historyczną – Barbara była polskojęzyczna – i fakt, że pojęcie
tożsamości narodowej za czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie opierało się
o język. Szlachta i magnateria mówiły po polsku, a jednak zdecydowanie czuły
się Litwinami.
Opisuje pani Wilno, miasto o splątanych korzeniach,
wielokulturowe, wieloetniczne. Pani jest obrazem tej polifonii. Litwinka, w
której żyłach płynie także polska krew, studiowała pani w Warszawie, a mieszka
w Londynie. Gdzie tak naprawdę Kristina Sabaliauskaitė jest u siebie?
Pochodzę właśnie z
tych dawnych polskojęzycznych Litwinów. Polską krew mam od pradziadka, który
był „koroniarzem” i przeniósł się na Litwę po ślubie z majętną dziedziczką,
moją prababcią. Po II wojnie światowej późniejsze pokolenie rodziny było
zmuszone opuścić Wilno i przenieść się do Polski. Została tylko moja babcia,
którą żelazna kurtyna odcięła od rodziny. Moja mama ujrzała swoją babcię po raz
pierwszy i zarazem ostatni mając 16 lat, kiedy za czasów Chruszczowa dostała
jednorazową wizę i mogła odwiedzić członków rodziny w Polsce. Na palcach może
policzyć spotkania ze swoją ukochaną kuzynką, z którą ją łączy bardzo silna
więź. To typowa tragiczna historia dawnej wileńskiej rodziny... Nasze rodzinne
korzenie w Wilnie sięgają połowy XVIII w., więc Wilno zawsze będzie w moim DNA.
Chyba tak naprawdę jestem u siebie tam, gdzie jest moja rodzina – a rodzina
jest w Londynie, w Wilnie, i w Polsce.
ZA MATERIAŁY PRASOWE DZIĘKUJĘ
Komentarze
Prześlij komentarz