Wszyscy jesteśmy ofiarami wojny, w której nie braliśmy udziału – M. Bunda, Nieczułość
Oto saga o
wielkiej historii i kobietach, które jako jedyne potrafią stawić jej opór.
Powieść o mocy kobiet i ich solidarności.
O czym? O kobietach. Rozela samotnie wychowuje trzy
córki: Gertę, Trudę i Ildę. Mieszkają w domu położonym na samym szczycie Dziewczej Góry, małej wsi na Kaszubach,
krainie, o którą co chwila upomina się historia. Kobiety dzielnie stawiają
czoło kolejnym kataklizmom: najpierw
wojnie, która każe płacić wysoką cenę za przetrwanie, a potem nowej,
komunistycznej władzy. By przeżyć, nie okazują uczuć. Nieczułość ma być
ich tarczą przed złem i przeciwnościami losu. Mimo to kochają, rodzą i
wychowują dzieci. Wszystkie są ze sobą bardzo mocno związane i nieważne, jak
daleko zapuszczają się w świat, zawsze wracają do Dziewczej Góry. Po wsparcie i
bliskość.
Jaki problem? Martyna Bunda stworzyła wielowymiarową sagę, dziejącą się na przestrzeni kilkudziesięciu
lat, która zadziwia nastrojem, kompozycją i wyrazistością bohaterów. Dotyka
niezabliźnionych ran, ale nie robi tego dla efektu. Nieczułość to
wspaniały hołd złożony
matkom, babkom, ciotkom i przyjaciółkom, jednym słowem: kobiecej solidarności, która jako
jedyna siła jest w stanie pokonać tryby historii.
Według Autorki: „Wszyscy
jesteśmy ofiarami wojny, w której nie braliśmy udziału. Dźwigamy bagaż
poprzednich pokoleń. Traumatyczne doświadczenia są jak lód: trzeba w jakimś
sensie zamarznąć, żeby przeżyć. A jednak wygojenie takich ran jest niemożliwe
bez czucia. Napisałam książkę o kobiecej empatii, która leczy, z nadzieją, że opowiadanie
polskich historii w ten sposób trochę pomoże nam wszystkim”.
Martyna
Bunda – od 18 roku życia reporterka prasowa, co z perspektywy czasu
okazało się dla niej najważniejszą szkołą. Oznaczało setki odwiedzonych domów
(Polacy lubią, gdy zdejmuje się buty), godziny rozmów prowadzonych z ludźmi –
nierzadko w krańcowych, szczególnych sytuacjach.
Od 2012r. kierowniczka działu krajowego w tygodniku „Polityka”. Praca redaktorska przyniosła kres autorskiemu pisaniu i otworzyła przestrzeń do zajęcia się książką. Niezrealizowana gitarzystka po szkole muzycznej. Matka dwóch córek. Urodzona w dzień kobiet, w światowym roku kobiet (według ONZ), za osiem ósma – co stanowczo musi coś oznaczać. Wychowana na Kaszubach. Powieść Nieczułość to jej debiut literacki.
Od 2012r. kierowniczka działu krajowego w tygodniku „Polityka”. Praca redaktorska przyniosła kres autorskiemu pisaniu i otworzyła przestrzeń do zajęcia się książką. Niezrealizowana gitarzystka po szkole muzycznej. Matka dwóch córek. Urodzona w dzień kobiet, w światowym roku kobiet (według ONZ), za osiem ósma – co stanowczo musi coś oznaczać. Wychowana na Kaszubach. Powieść Nieczułość to jej debiut literacki.
O książce tej dobrze mówi nie tylko Wydawca, ale
również giganci pióra – jak choćby Krzysztof Varga.
Swój tekst zaczyna on od
dość podstawowego pytania: „Gdzie autorka była wcześniej, czemu dopiero
teraz daje nam tę opowieść, z jakiej przyczyny tak długo się przed nami
skrywała?” A dalej jest już obszerniej: „(...) nie mam wątpliwości, że właśnie warsztat
reporterski dał jej umiejętność okiełznania języka i pisania w sposób barwny,
sugestywny, lecz wyzbyty zupełnie efekciarstwa, raczej opisowy niźli
metaforyczny. Zaś doświadczenie redaktorskie dało jej dystans do własnego
tekstu i świadomość, że język literacki czasami trzeba trzymać na smyczy, zaś
świetna opowieść nie potrzebuje wcale kwiecistości, by być wiarygodną i
przejmującą. „Nieczułość” – swoją drogą kapitalny tytuł – jest
powieścią skonstruowaną, owszem, ze znanych elementów, przywodzącą na myśl
święcącą triumfy w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku prozę
mitograficzną, ale jednocześnie daje nam, osobliwie na tle współczesnej
literatury, kojący powiew. Otóż najważniejszą dla mnie zaletą tej książki –
jakkolwiek to brzmi – jest absolutny brak w niej najmniejszego szantażu
emocjonalnego. Literatura zahaczająca bowiem o wojenną traumę, powojenną biedę,
komunistyczną opresję, literatura zajmująca się niedolą samotnych kobiet, bądź
kobiet doświadczonych traumatycznymi przeżyciami osobistymi może nieświadomie
nawet, a często niestety z premedytacją, popaść w rodzaj epatowania
cierpieniem. Nie ukrywajmy – żyjemy w czasach, kiedy nieszczęście ludzkie bywa
atrakcyjną przynętą na czytelnika – tutaj nie ma ani grama takiego myślenia i
ani jedno zdanie nie powstało po to, aby nami cynicznie wstrząsnąć, z zamysłem
nas przejąć, sprytnie wycisnąć łzę wzruszenia. Ta historia kaszubskich kobiet z
powieściowej Dziewczej Góry, gdzieś koło Kartuz, skąd przecież pochodzi
autorka, jest szczera i paradoksalnie radosna. Kartuzi to zakon o niebywale
surowej regule, zdaje mi się, że Martyna Bunda z iście kartuską dyscypliną
podeszła do pisania tej książki, nie pozwalając sobie na poddanie się pokusie
łatwości, uwodzenia czytelnika (choć przecież mamy do czynienia z prozą
wielkiej urody), prowadzenia gry znaczonymi kartami, w tej historii kaszubskich
kobiet nie ma też żadnego błysku melodramatyzmu, żadnego kiczu, który zdarza
się w takich mitograficznych opowieściach aż nazbyt często. Jest Bunda już
pisarką w pełni świadomą swych możliwości, panującą nad materią słowa z
mistrzowską precyzją i z pełną świadomością wszelkich pułapek czyhających na
każdego, kto porywa się na pisanie rodzinnej sagi. A dzięki sprawności pisarki,
jej usunięcia się na bok, tak by autor nie był widoczny, nie przypominał nam
nieustannie o swoim istnieniu, „Nieczułość” się nawet nie tyle dobrze
czyta, ile płynie się przez nią, jak przez spokojne morze – bezkresne, ale nie
sztormowe. Jedna rzecz mnie w „Nieczułości” ujęła i wzruszyła tak, jak żadna
książka ostatnio. Ma Bunda niebywały dar pisania o zwierzętach: sceny ze
zwierzętami, często przecież brutalne, jak świniobicie, ukazane są tu z jednej
strony z niesamowitym humorem, delikatnością, ale z drugiej strony też bez
sentymentów: śmierć świni jest przejmująca, opis trzymania umierającego
zwierzęcia za ryjek rozdziera serce, ale też w dziwny sposób uspokaja i umiemy
nawet uwierzyć w to, że biednemu stworzeniu lżej się umierało. Historia
bujającej się w koszu kury – iście bajkowa. Dzieje stadka pawi – zabawne i
szalone, rozpacz samicy z powodu śmierci jej partnera: tak ludzka jak nawet
nieczęsto zdarza się samym ludziom. Każde zwierzę byłoby szczęśliwe, gdyby
Bunda o nim napisała. W każdym razie gdybym ja był zwierzęciem, czy to
domowym, czy hodowlanym, marzyłbym o tym, aby Martyna Bunda opisała mój los,
nawet jeśli miałby on być tragiczny".
Nie wiem jak
Wy, ale ja czuję się bardzo zachęcona!
ZA MATERIAŁY PRASOWE DZIĘKUJĘ
Również czuję się zachęcona :)
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie też :)
OdpowiedzUsuńIntrygujący tytuł...zachęciłaś mnie do poszukania jej w bibliotece. Lubie czytać o kobietach.
OdpowiedzUsuń