(…) nigdy nie żyła z demonami, ani pod dachem, ani w sercu (s. 224). – Agnieszka Olszanowska, Tajemnica dziesiątej wsi
Kiedy pół roku temu przeczytałam „Listy z dziesiątej wsi” (tu), moją pierwszą reakcją był spontaniczny e-mail do Wydawcy z zapytaniem o ewentualną
kontynuację, bo instynktownie czułam, że tak to się skończyć nie może – niby
jednoznacznie, ale z wieloma niewiadomymi, niby wszystko się wyjaśniło, ale nic
konkretnie i czytelnik pozostawał ze sporym niedosytem.
I tak, jest kontynuacja
– „Tajemnica dziesiątej wsi”. W tej części spotykamy bohaterów dobrze znanych z
poprzedniego tomu - co nie znaczy, że lubianych: Beatę, Pawła, Zefiryna, ciotkę
Zośkę, Kubę, ale i pojawiają się nowi: choćby Tadeusz i jego żona czy Małgośka. Mamy też do czynienia z taką samą
narracją: retrospekcjami, opowieściami prowadzonymi z perspektyw kilku
bohaterów, a co najciekawsze: wątki, sceny czy tematy tej części (a obce poprzedniej),
spotykają się z tymi z tomu wcześniejszego - ale ich nie powtarzają, lecz
traktują skrótowo i z perspektywy kogoś innego (np. wątek przyjęcia Beaty do
pracy w fast foodzie w części pierwszej przedstawiono z perspektywy jej samej,
a w drugiej z punktu widzenia pracodawcy, z kolei motyw sprzątania rodzinnego
domu w pierwszej potraktowano raczej neutralnie, a w drugiej scenę tę oglądamy
oczami Pawła). Takim sposobem czytelnik ma wrażenie, że niektóre opowieści
stykają się z sobą, by zaraz się oddalić i wejść w interakcje z innymi – jak pasma
warkocza: niby są osobnymi elementami, ale przeplatając się, tworzą całość.
Również fabularnie ta część spójna jest z poprzednią: dotyka mieszkańców Zwierzyńca
i Starszego Folwarku. W pierwszej części poznajemy ich dzięki Beacie – powracającej
do rodzinnego domu matki dwójki chłopców a zdradzonej przez męża i przeoranej
przez życie młodej kobiecie, a w tej za sprawą Pawła - życiowego, duchowego i
moralnego rozbitka, który chcąc nie chcąc musi osiąść na wsi. I jak tamta
odsłaniała kulisy oraz niuanse życia protoplastów rodów ze Zwierzyńca i
Starszego Folwarku – i to życia osadzonego w głębokiej komunie niechętnej
wszystkim niezaangażowanym w idee, tak ta odkrywa pełne antagonizmów, zawiści,
niechęci i złośliwości układy łączące mieszkańców tych dwóch posiadłości. A z
tego wszystkiego wyłania się mroczna opowieść z przeszłości, która zaczyna żyć
nowym życiem w umysłach żyjących – opowieść o szalonym Zefirynie i jego
demonicznych obsesjach, których ofiarą był nie on jeden. Z kolejnymi
rozdziałami czytelnik próbuje sobie odpowiedzieć na pytanie: Jak bardzo
jesteśmy podobni do przodków i ile z nich nosimy w sobie? I czasem, patrząc na
reakcje Pawła i naiwność Beaty, wydaje się, że całkiem sporo.
Nie będę udawać,
że „Tajemnica z dziesiątej wsi” nie ma cech negatywnych. Ta histeryczna
osobowość głównej bohaterki, ckliwe zakończenie (ten dosłownie ostatni akord),
zbyt skrótowe potraktowanie niektórych wątków (na przykład relacji Pawła z
siostrą) mogą rozczarowywać, ale nie przytłaczają tych zdecydowanie
dopracowanych i wiarygodnie rozwiniętych elementów konstrukcji narracyjnej i
fabularnej.
Całościowo „Tajemnica dziesiątej wsi” okazuje się być jedną z wielu
ostatnio bardzo popularnych powieści obyczajowych, ale ze względu na ciekawy i
nietypowy tok snucia opowieści, ten motyw warkocza – w narracji i fabule –
czynią spotkanie z powieścią Agnieszki Olszanowskiej ciekawym przeżyciem. I
choć nie jestem zafiksowaną fanką tego typu książek, na pewno sięgnę po tom
trzeci. Bo zapewne się ukaże.
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA
WERSJI PRASOWEJ KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ
Komentarze
Prześlij komentarz